„Serce Jezusa wszelkiej chwały najgodniejsze” – Czytanki na miesiąc czerwiec

30 czerwiec

30. Jezus potrzebuje apostołów

Być czcicielem Najświętszego Serca Jezusa, to wielka sprawa. Ale być apostołem nabożeństwa Bożego Serca, to specjalne zaangażowanie się w świętą służbę.

Czciciel Bożego Serca przez różne akty czci, miłości i wynagrodzenia sprawia dużo radości Bożemu Sercu. Apostoł stara się, aby i inni czynili to samo, aby Jezus był kochany i czczony przez szerokie rzesze.

Jezus, chcąc zachęcić swoich czcicieli do apostolstwa, daje im taką przepiękną obietnicę: „Imiona tych, którzy szerzą to nabożeństwo, zapisane będą w moim Sercu i nikt ich nie wymaże”.

Być zapisanym w Bożym Sercu oznacza niechybnie – być zaliczonym do Jego najukochańszych uczniów, do tych, którzy mają zapewnione niebo.

Oczywiście ta obietnica odnosi się nie tylko do kapłanów, głoszących cześć Bożego Serca z ambony, odnosi się do wszystkich, a więc i do osób świeckich. I nie ma tu żadnych ograniczeń. Na każdym miejscu i w każdym czasie można to nabożeństwo propagować.

Pewien człowiek zajmował się sprzedażą koszyków. Wędrował od wioski do wioski, zatrzymywał się na uliczkach mniejszych miast i oferował swój towar do nabycia. Ale gdy zgromadziła się przy nim większa grupka ludzi, przerywał sprzedawanie i mówił o nabożeństwie do Bożego Serca, zachęcając zwłaszcza do ofiarowania się rodzin Bożemu Sercu. Jego proste, szczere słowa trafiały do wielu serc i sprawiły, że istotnie wiele rodzin poświęciło się Bożemu Sercu.

Apostolstwo nabożeństwa do Bożego Serca można pełnić w najróżniejszy sposób. Oczywiście zawsze najważniejsze będzie apostolstwo dobrego przykładu. Ale i dobrym, mądrym słowem dużo można osiągnąć. Znamy na pewno ludzi bardzo dobrych, którzy, jednak, o nabożeństwie do Bożego Serca niewiele wiedzą. Spróbujmy im coś o tym nabożeństwie powiedzieć. Jeżeli uczęszczaliśmy na nabożeństwa w tym miesiącu, to przecież bardzo dużo możemy innym na ten temat przekazać.

Zachęćmy ich do praktykowania pierwszych piątków miesiąca, do poświecenia swojej rodziny Bożemu Sercu…

Wśród naszych znajomych może też niemało znajdzie się ludzi religijnie obojętnych, zaniedbanych. Najlepiej by było z takimi najpierw bliżej się zaprzyjaźnić, zyskać ich zaufanie. Potem naprowadzać rozmowy na tematy religijne, wyjaśnić im różne wątpliwości, przedstawić konieczność zachowania wszystkich przykazań Bożych, obowiązek uczestniczenia w niedzielnej Mszy św., dać im do przeczytania jakąś dobrą książkę.

I wreszcie każdy chyba z nas wie o jakimś człowieku, który w ogóle nie praktykuje. Nazywa się może jeszcze katolikiem, ale żyje, jakby nie było ani Boga, ani duszy. Uważać go za straconego? I za takich Chrystus umierał. Módlmy się za niego gorąco. Przy okazji powiedzmy mu jakieś dobre słowo. Czuwajmy, aby i ten syn marnotrawny nie umarł bez sakramentów świętych.

Kończy się miesiąc czerwiec, kończą się nasze wspólne modły w kościele. Ale nie może, nie powinno się skończyć nasze osobiste nabożeństwo do Najświętszego Serca Jezusa.

W kończącym się miesiącu otrzymaliśmy od Boga dużo natchnień. Zrobiliśmy dużo dobrych postanowień. Ali postanowienie apostolstwa niech każdy potraktuje bardzo poważnie. Jezus, nasz Zbawiciel bardzo na nie liczy.

Odważne wyzwanie

Pani Anna, czcicielka Bożego Serca, od dawna znała pana Mieczysława, bo oboje pracowali w jednej firmie Wydawało się jej, że jest on pod każdym względem człowiekiem bez zarzutu. Tymczasem ku swemu zdziwieniu, odkryła w dłuższej rozmowie, że ten dobry znajom jest katolikiem tylko z metryki, jest zupełnie niepraktykującym. Usiłowała go przekonywać różnymi argumentami, ale bez żadnego skutku.

Licząc na ingerencję Bożą, rzuciła mu odważnie wy zwanie:

– Zobaczy pan, że będzie się pan musiał nawrócić.

– No, zobaczymy, odpowiedział Mieczysław z szyderczym uśmiechem.

Gorliwa katoliczka natychmiast rozpoczęła dziewięć piątków, prosząc Boże Serce o nadzwyczajną łaskę dla niedowiarka. Dużo modliła się z wielką ufnością. Po zakończeniu pierwszej serii Komunii pierwszopiątkowych, rozpoczęła drugą.

Spotkawszy potem przypadkowo Mieczysława na ulicy, zagadnęła go:

– A więc jak? Nie nawrócił się pan jeszcze?

– Owszem, nawróciłem się. Zwyciężyła pani. Nie jestem tym, kim byłem. Otrzymałem od Boga wielką łaskę, wyspowiadałem się, przyjąłem Komunię św., nawróciłem się.

– To świetnie, bardzo się cieszę. A więc miałam rację, byłam pewna zwycięstwa.

– Tak, ale jestem bardzo ciekaw, zapytał nawrócony, jak pani to zrobiła, żebym ja mógł otrzymać tę łaskę od Boga?

– Chętnie zdradzę panu tajemnicę. Przystąpiłam przez dziewięć piątków miesiąca do Komunii św. i bardzo prosiłam Miłosierdzie Boże o łaskę dla pana. Teraz bardzo się raduję, że jest pan już praktykującym katolikiem. Niech pan takim zostanie na zawsze.

– Niech Bóg wynagrodzi pani to, co pani dla mnie zrobiła, zakończył nawrócony.

Wiązanka: Ofiaruję swoje modlitwy i Komunie św. w intencji jakiegoś znanego mi grzesznika.

29 czerwiec

29. Jezus żąda od nas zadośćuczynienia

Podziwialiśmy w ciągu tego miesiąca cnoty naszego Zbawiciela, zastanawialiśmy się, w jaki sposób powinniśmy Go naśladować.

Jednak najwięcej musimy podziwiać samo dzieło odkupienia. Jezus wziął na siebie grzechy całego świata, aby swoją śmiercią złożyć za nie Bogu Ojcu zadośćuczynienie. Wziął na siebie grzechy najdawniejsze: grzechy pierwszych rodziców i wszystkich pokoleń, które po Adamie zamieszkiwały ziemię.

Nigdy ludzie sami nie byliby zdolni godnie Boga przeprosić, bo za wielki dystans istnieje między obrażonym Bogiem, a grzesznym człowiekiem. Tylko Jezus Chrystus, Syn Boży, równy Ojcu mógł tego dokonać. A sposób tego zadośćuczynienia, jaki Jezus wybrał, jakiż był okrutny: śmierć. Śmierć w największym cierpieniu i poniżeniu.

Chrystus cierpi nadal w swoim mistycznym ciele, którym jest Kościół. Dal nam to Jezus poznać, gdy do Szawła, ciągle jeszcze dyszącego żądzą zabijania uczniów Pańskich powiedział: „Ja jestem Jezus, którego ty prześladujesz”.

Jak w przeszłych wiekach, tak i za naszych czasów bardzo dużo zła się dzieje: bluźnierstwa, zabójstwa, cudzołóstwa, świętokradztwa. Powinniśmy się poczuć do obowiązku, aby za te grzechy Bogu wynagradzać.

Przypomnijmy sobie skargę, z którą Jezus zwrócił się do Małgorzaty: „Oto Serce, które ukochało ludzi aż do wyniszczenia się, a w zamian otrzymuje świętokradztwa, oziębłość i brak uszanowania dla mnie w Sakramencie Miłości”.

Pewnego dnia, po Komunii św. ukazał się Małgorzacie Jezus z krzyżem na ramionach, pokryty ranami i sińcami, ze wszystkich ran sączyła się krew. Popatrzył na nią smutno i powiedział: „Nie ma nikogo, kto by miał litość dla mnie, nie ma nikogo, kto by mi współczuł i brał udział w moim cierpieniu”.

W jakiś czas później ukazał się Jezus znowu, w dniu. w którym pewien człowiek przyjął Komunię św. świętokradzko. Ukazał się jako związany i deptany stopami tego człowieka. Powiedział wtedy do Małgorzaty: „Patrz, jak postępują ze mną grzesznicy, jak odnawiają cierpienia mojej męki”.

Małgorzata rzuciła się na kolana i zawołała: „Panie mój i Boże! Jeśli moje życie może się na coś przydać, jeśli mogłabym coś zrobić dla wynagrodzenia Ci za tę zniewagę, oto jestem Twoją niewolnicą, czyń ze mną, co Ci się podoba”. Jezus przyjął to zaofiarowanie się Małgorzaty i prosił ją o spełnienie jakiejś pokuty na wynagrodzenie tej świętokradzkiej Komunii. Nie wiemy jaka to była pokuta.

Mając w pamięci powyższe objawienia, ofiarujmy często Mszę św. i Komunię, jako wynagrodzenie za świętokradzkie Komunie tego dnia przyjęte.

Modlitwa strapionej matki

Często trafiał do więzienia w Nowym Jorku pewien młodzieniec, prowadzący życie złe, rozwiązłe. Wyszedłszy kolejny raz na wolność, lego samego dnia wdał się w bójkę z koleżkami i został śmiertelnie zraniony.

Jego ojciec był złym człowiekiem, jego to przykład w głównej mierze sprowadził syna na manowce. Natomiast matka była bardzo religijna, była czcicielką Najświętszego Serca Jezusa.

Widząc syna bliskim śmierci, zwróciła się do niego: „Biedny mój synu, takie spotkało cię nieszczęście, nie wiadomo, czy to przeżyjesz, może wkrótce staniesz przed Boskim sądem. Czas, byś pomyślał o swojej duszy. Zawezwę księdza, abyś się mógł wyspowiadać. Dobrze?” W odpowiedzi syn wyrecytował jej całą litanię przezwisk.

Widziała strapiona matka, że wszelkie jej argumenty na nic się nie przydadzą, że może liczyć tylko na Boga. Nad łóżkiem chorego powiesiła obraz Bożego Serca i poszła do kościoła.

Uczestniczyła we Mszy św., potem, klęcząc przed Tabernakulum, zbolałym sercem modliła się. powtarzając wiele razy te samą prośbę: „Zlituj się, Panie, nad moim synem, nie pozwól, aby zginął na wieki”.

Modlitwa matki została wysłuchana. Gdy jeszcze była w kościele, ukazał się synowi Jezus z otwartym sercem i powiedział: „Bardzo pragnę twojego zbawienia”.

Wróciwszy do domu, zauważyła, że syn zupełnie zmienił się na twarzy. Zrozumiała, że musiało się w tym czasie wydarzyć coś nadzwyczajnego. Z radością i nadzieją w sercu zapytała: „Synu mój, chcesz, abym zawołała księdza?” – Tak, mamo, jak najprędzej” – odpowiedział. Przyszedł ksiądz i młodzieniec się wyspowiadał. Łzy na jego twarzy świadczyły, że nie była to spowiedź tuzinkowa.

Chwilę potem wrócił do domu ojciec. Usłyszawszy, że jego synowi ukazał się Chrystus i w jednej chwili zmienił jego usposobienie, był bardzo zaskoczony i nie wiedział, co o tym myśleć. Syn zaś zwrócił się do niego: „Tato, ty również proś Boskie Serce, a Ono cię zbawi”.

Syn umarł tego samego dnia z upływu krwi, po przyjęciu Komunii św. Ojciec nawrócił się i żył odtąd jak przykładny chrześcijanin.

Jezus, pragnący zbawić każdego grzesznika, skłania się ku naszym ufnym modlitwom.

Wiązanka: Jako wynagrodzenie za grzechy moje i grzechy świata zrobię sobie dzisiaj jakieś umartwienie w jedzeniu.

28 czerwiec

28. Jezus oczekuje naszej gorliwości

W księdze Apokalipsy czytamy, jak to Jezus czyni wyrzuty biskupowi Laodycei, który zaniedbał się w służbie Bożej. „Znam twoje czyny – mówi mu – że nie jesteś ani zimny, ani gorący. Obyś był zimny albo gorący. A tak, skoro jesteś letni, chce cię wyrzucić z mych ust” (Ap 3,15).

Wynika z tego, że Bóg woli serce zimne niż letnie. Może dlatego, że człowiek oziębły łatwiej uprzytomni sobie pod wpływem jakiegoś wydarzenia nędzny stan swej duszy i nawraca się do miłowania Boga. A człowiek letniego serca zwykle takim zostaje do końca.

Między obietnicami, jakie otrzymaliśmy od Zbawiciela, jest również taka: „Serca letnie staną się gorące”.

Zastanówmy się przez chwilę, co to jest ta letniość.

Jest to jakaś opieszałość w czynieniu dobra. Niedbałość w unikaniu zła, a więc zaniedbywanie obowiązków życia chrześcijańskiego.

Takim letnim jest ten, kto z lenistwa opuszcza pacierze, modli się z roztargnieniem, odkłada na dzień następny dobry uczynek, który należałoby tego dnia wykonać, nie idzie za dobrymi natchnieniami. Człowiek letniego serca nie dba o postęp duchowy, popełnia bezmyślnie sporo grzechów powszednich i nie wysila się, aby się z nich poprawić.

Letniość sama w sobie nie jest grzechem ciężkim, jednak w jakiś sposób prowadzi do grzechu ciężkiego, ponieważ osłabia wolę, czyni ją bezsilną wobec większych pokus. Zezwalając na grzechy powszednie, dusza znajduje się jakby na pochyłości, z której nietrudno stoczyć się w grzech ciężki. „Kto ma za nic rzeczy małe, wnet upadnie” (Ekl 1,19).

Zauważmy, że letniość, to nie to samo, co tzw. oschłość ducha, którą przeżywają nierzadko ludzie święci. Oschłość ducha polega na tym, że dusza nie doświadcza żadnych radości duchowych, czuje niechęć do modlitwy, do spełniania dobrych uczynków, nie zaniedbuje się jednak, chce podobać się Bogu we wszystkim, unika nawet najmniejszych uchybień. Ten stan oschłości, nie tylko nie zasmuca Boga, ale wręcz przeciwnie, oddaje Mu chwałę. Prowadzi duszę na wyższy stopień doskonałości, odrywając ją od ziemskich upodobań.

Trzeba podkreślić, że nabożeństwo do Bożego Serca jest najskuteczniejszym środkiem dojścia do gorliwości. Ci, którzy nie starają się być gorliwymi katolikami, nie mogą się uważać za prawdziwych czcicieli Bożego Serca.

Co należałoby zrobić, aby pozbyć się letniości i dojść do gorliwości, której od nas Jezus oczekuje.

Należałoby:

– Wystrzegać się nawet najmniejszych grzechów. Gdy by się zdarzyło jakieś uchybienie, natychmiast prosić Jezusa o przebaczenie.

 – Nie opuszczać swojej zwyczajnej modlitwy, nie ulegać dobrowolnym roztargnieniem.

– Codziennie ofiarować Jezusowi jakieś choćby małe umartwienie.

Gorliwość Indianina

Pewien Indianin, imieniem Cipra, nawróciwszy się z pogaństwa, stal się gorliwym czcicielem Bożego Serca, W czasie niebezpiecznej pracy skaleczył sobie rękę. Udał się w daleką drogę do lekarza. Ten zobaczywszy ranę, powiedział mu, aby się u niego zatrzymał, aż do zagojenia rany, ponieważ grozi mu gangrena. Na to Indianin odpowiedział:

– Cipra nie może się tu zatrzymać, bo jutro będzie pierwszy piątek i Cipra musi przyjąć Komunię św. Potem Cipra przyjdzie.

– Lecz potem – tłumaczył lekarz – może się rozwinąć infekcja i będę musiał odciąć ci rękę.

– Dobrze, odetniecie mi rękę, ale nigdy się to nie stanie, aby Cipra opuścił Komunię św. w dniu Bożego Serca.

Wrócił więc Cipra do misji, wraz z innymi wiernymi uczcił Boże Serce Komunią św., potem znowu podjął długą podróż do lekarza. Zobaczywszy ranę, lekarz zawołał:

– Czy ja tobie nie mówiłem, żebyś został? Rozwinęła się gangrena i teraz będę musiał odciąć ci trzy palce.

Na to dzielny Cipra odpowiedział:

– No trudno, jak trzeba, to trzeba. Niech i to będzie dla miłości Bożego Serca.

Odważnie zniósł amputację, zadowolony w duchu, że jednak mógł przyjąć Komunie św. w pierwszy piątek miesiąca.

Jaka wspaniała lekcja gorliwości dla wielu letnich chrześcijan w Europie.

Wiązanka: Dla uczczenia Bożego Serca zrobić jakieś małe umartwienie w jedzeniu.

27 czerwiec

27. Jezus daje nam dobre natchnienia

Prawdopodobnie wszyscy mieliśmy okazję widzieć jeden obraz dający dużo do myślenia. Jezus przedstawiony jest na nim jako wędrowiec, z łaską w ręku, puka do drzwi jakiegoś domu. Daje się łatwo zauważyć, że te drzwi nie mają na zewnątrz klamki.

Autor tego obrazu chciał plastycznie przedstawić znaną myśl Apokalipsy: „Stoję u drzwi i kołaczę. Jeśli kto usłyszy mój głos i otworzy mi drzwi, wejdę do niego” (Ap 3,15).

Te drzwi bez klamki na zewnątrz oznaczają, że Bóg nie przychodzi do nas ze swoimi łaskami nachalnie, wbrew naszej woli. Od nas zależy, czy otworzymy Mu drzwi i posłuchamy Jego głosu.

Ten głos Boży oczywiście nie jest fizyczny, nie słyszy się go uszami, on działa na rozum. Nie można go usłyszeć, jeśli się nie jest wewnętrznie skupionym. Ten głos nazywamy natchnieniem.

Natchnienie jest jakby promieniem światła duchowego, które oświeca nasz rozum. Jest tajemniczym zaproszeniem, które Jezus daje duszy, aby ją zbliżyć do siebie i usposobić do przyjęcia większych łask. Bywa udzielane, zwłaszcza, gdy jesteśmy w szczególnej potrzebie.

Najczęściej nawiedzają nas natchnienia w czasie rekolekcji, w czasie słuchania kazania, czytania książki ascetycznej, w czasie modlitwy.

Ponieważ natchnienie jest darem Bożym, powinniśmy je przyjąć, docenić i z niego skorzystać, bo Bóg nie po to udziela nam swoich darów, abyśmy je marnowali; kiedyś będziemy musieli zdać przed Nim sprawę, jak je wykorzystaliśmy.

Niestety bardzo wiele ludzi pozostaje głuchymi na ten głos Boga, nie wykorzystuje Jego natchnień. Św. Augustyn mówi: „Boję się Pana przechodzącego”. To znaczy, jeżeli Jezus puka do duszy człowieka raz, drugi i trzeci, a ten mu nie otwiera, to Jezus może się oddalić i już więcej nie wrócić.

Czasem natchnienie odnosi się do jakiegoś dobrego uczynku, a czasem proponuje dokonać coś bardzo ważnego i trudnego, np. wstąpić do zakonu, do seminarium, wyjechać na misje, postawić kościół, udzielić pomocy bliźniemu…

Czasem jedno tylko natchnienie podjęte natychmiast i wspaniałomyślnie może się stać prawdziwym odrodzeniem duchowym, początkiem nowegos świętego życia. Natomiast nie wykorzystane natchnienie może zerwać łańcuch wielu łask, których Bóg chciał duszy udzielić.

Natchnienie z lat chłopięcych

Albert Schweitzer, urodzony w 1875 r. w Alzacji, był człowiekiem wszechstronnie uzdolnionym. Mając lat osiemnaście już dawał wspaniałe koncerty organowe w Niemczech, we Francji i w Hiszpanii. Sześć lat później, w dwudziestym czwartym roku życia otrzymał nominację na profesora filozofii uniwersytetu w Strasburgu. Wydawało się wszystkim, że z tej nominacji jest bardzo zadowolony i poza wykładami na uczelni nic więcej go nie zauroczy.

Tymczasem jemu ustawicznie dźwięczały w uszach słowa wypowiedziane niegdyś przez ojca, gdy był jeszcze małym chłopcem: „Murzyni, to najbiedniejsi i najnieszczęśliwsi ludzie na świecie”. I inne słowa, już samego Jezusa: „Komu wiele dano, od tego wiele żądać się będzie”. Wreszcie: „Idźcie i głoście Ewangelię… uzdrawiajcie chorych”. Tymi słowami tak się zainteresował, jakby specjalnie do niego były wypowiedziane.

Pewnego razu przypadkowo wziął do ręki pismo misyjne, w którym wyczytał: „Konieczna pomoc dla misji w Gabone, w krainie najbardziej niezdrowej na kuli ziemskiej”. W tej chwili Albert postanowił zrealizować myśl noszoną w duszy od wielu lat. „Jadę!” – powiedział sobie. Oczywiście po odpowiednim przygotowaniu.

Niebawem profesor Filozofii zasiadł z młokosami jako student medycyny. Zdobywszy dyplom, poszedł na praktykę do szpitala, potem jeszcze na rok studiów medycyny tropikalnej. Wreszcie, po ośmiu latach przygotowań w kwietniu 1913 r., mając 38 lat wyruszył dr Schweitzer do Gabonu. Kraj ten leży w środku Afryki, na równiku, nad rzeką Ogove. Wioska, w której miał pracować, nosiła nazwę Lambarene.

Już w dniu przybycia otoczył doktora tłum trędowatych, chorych na malarię, na żółtą febrę, zapalenie płuc, przepuklinę, tropikalne wrzody. Leczył pod gołym niebem, ponieważ nie było na miejscu żadnego budynku, skończył o zachodzie słońca. Miał do dyspozycji tylko podręczną apteczkę i trochę leków misji. Siedemdziesiąt skrzyń z lekarstwami nadeszło dopiero po miesiącu.

Z czasem warunki poprawiły się nieco, przybywało budynków. Dwa razy wybrał się dr Schweitzer do Europy. Koncertami zarabiał na nowe lekarstwa, odczytami zachęcał do pracy na misjach.

Po trzydziestu latach w Lambarene powstał szpital z prawdziwego zdarzenia. Z dr. Schweitzerem współpracowało kilku lekarzy, kilkanaście pielęgniarek. Jednorazowo w pięknych barakach przebywało 3500 chorych. W 1952 r. dr Schweitzer otrzymał pokojową nagrodę Nobla. Umarł w swoim szpitalu w roku 1965, mając lat dziewięćdziesiąt.

Jak to dobrze, że Albert Schweitzer nie zmarnował Bożego natchnienia. Bez niego tysiące biednych murzynów byłoby pozbawionych pomocy lekarskiej.

Wiązanka: Pomyślę, czy jestem uwrażliwiony na Boże natchnienia.

26 czerwiec

26. Jezus królem pokoju

Jedna z obietnic, którą dał Jezus swoim czcicielom brzmi: „Ześlę pokój na ich rodziny”.

Jezus jest królem pokoju. Kiedy wysyłał swoich uczniów na głoszenie Ewangelii o Królestwie Bożym, polecił im, aby wszystkim życzyli pokoju: „Gdy do jakiegoś domu wejdziecie najpierw mówcie: Pokój temu domowi” (Łk 10,5). „Błogosławieni, którzy wprowadzają pokój (Mt 5,9).

„Pokój wam” – pozdrowił swoich uczniów, gdy się im ukazał po zmartwychwstaniu.

„Pokój zostawiam wam, pokój mój daję wam” – zapewniał Jezus apostołów jeszcze przy ostatniej wieczerzy.

„Idź w pokoju” – mówił do każdego grzesznika, któremu odpuścił grzechy.

„Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, obdarz nas pokojem” – modli się Kościół ustami kapłana w czasie Mszy św.

Czym jest ten pokój, tak bardzo przez Jezusa ceniony? Jest to harmonia między wolą ludzką, a wolą Bożą. Jest to jakaś pogoda ducha, którą człowiek potrafi utrzymać nawet w trudnych próbach życia.

„Nie ma pokoju dla bezbożnych”. Cieszą się nim tylko ci, którzy żyją w łasce uświęcającej i starają się zachować prawo Boże jak najlepiej potrafią.

Pierwszym nieprzyjacielem pokoju jest grzech. Popełniwszy ciężki grzech, człowiek natychmiast traci pokój, jego miejsce zajmuje smutek.

Drugim wrogiem pokoju jest egoizm. Egoista bardzo konsekwentnie dochodzi swoich praw, lecz nie respektuje praw drugich osób. Stąd walka z otoczeniem, z członkami rodziny, pretensje do wszystkich i niezadowolenie.

Nieprzyjaciółką pokoju jest również pycha. Gdy człowiek pyszny nie widzi w otoczeniu dla siebie uznania, czuje się pokrzywdzony, nieszczęśliwy. Gdy dozna upokorzenia, popada w depresję, szuka zemsty. Wszystko to oczywiście odbiera mu pokój, powoduje zdenerwowanie, czasem zawał serca.

Dla zachowania pokoju potrzebne jest w rodzinie posłuszeństwo rodzicom, cierpliwość, miłość. Strzeżmy pokoju w naszych rodzinach, bo to wielkie bogactwo. Nieszczęśliwi, którzy muszą żyć w domu, w którym brak pokoju Bożego.

Chcąc zachować pokój w rodzinie, trzeba zaraz na początku usunąć jakikolwiek powód niezgody. Trzeba zgasić mały płomień, zanim powstanie pożar, a nie dorzucać drew do ognia. Wszelkie różnice zdań dadzą się wyjaśnić w atmosferze pokoju i cierpliwości. Lepiej jest ustąpić w jakiejś sprawie, choćby nawet być trochę poszkodowanym, niż zmącić pokój w domu.

Starajmy się zawsze trzymać z daleka od wszelkiego zamieszania. Dobrze czynią ci, którzy codziennie odmawiają: Ojcze nasz, Zdrowaś Chwała Ojcu – o pokój w rodzinie.

Gdyby w domu naszym doszło do jakiegoś nieporozumienia, starajmy się jak naprędzej o tym zapomnieć i nigdy o tym nie przypominać.

Św. Teresa od Dzieciątka Jezus poddana przez Boga różnym próbom, modliła się: „Panie, zsyłaj mi próby, każ mi cierpieć, ale nie pozbawiaj mnie nigdy Twego pokoju”.

W ogóle święci odznaczają się radosnym pokojem, nie ma smutnych, zakłopotanych świętych.

Niech czciciele Bożego serca strzegą swego pokoju wewnętrznego, niech go wnoszą wszędzie swoim słowem i przykładem.

Powrót do pokoju

Pewna córka od czasu wyjścia za mąż zaczęła nienawidzić swoich rodziców i krewnych. Mąż pochwalał to jej postępowanie. Ustały wszelkie odwiedziny, rosły pretensje i wrogość. Nerwowy ojciec nosił się nawet z zamiarem zemsty.

Ale matka i dwie córki, czcicielki Bożego Serca powzięły zamiar przystępować przez jakiś czas codziennie do Komunii św. w intencji pokoju w rodzinie. Zostały wysłuchane.

Pewnego wieczoru niespodziewanie nadąsana córka, tknięta łaską Bożą, zjawiła się w domu rodziców. Ucałowała matkę i siostry, i prosiła o przebaczenie.

Ojca w tym czasie w domu nie było. Matka, znając jego wybuchowy charakter, jego myśli o zemście, obawiała się, że gdy wróci, urządzi córce awanturę. Nic podobnego. Wszedł spokojny, uściskał córkę, która jego również przeprosiła. Potem usiadł, rozmawiał, jakby się nic nigdy w przeszłości nieprzyjemnego nie zdarzyło.

Wiązanka: Czuwajmy, aby w naszej rodzinie, wśród krewnych i znajomych, zawsze panował pokój.

25 czerwiec

25. Jezus przypomina nam niebo

Jezus uczy nas, abyśmy nasze serca kierowali tam, gdzie są prawdziwe wartości, abyśmy często myśleli o niebie, bo tam są nasze nieprzemijające skarby. „Nie gromadźcie sobie skarbów na ziemi, gdzie mól i rdza niszczą i gdzie złodzieje włamują się i kradną. Gromadźcie sobie skarby w niebie, gdzie ani mól, ani rdza nie niszczą i gdzie złodzieje nie włamują się i nie kradną. Bo gdzie jest skarb twój, tam będzie i serce twoje” (Mt 6,19).

Nie jesteśmy posłani na ziemię, aby na niej pozostać na zawsze. Musimy posługiwać się rzeczami tego świata, ale nie musimy i nie powinniśmy się do nich zbytnio przywiązywać.

Jadąc pociągiem, widzimy przez okno wiele pięknych rzeczy. Lecz jakimż głupcem byłby ten, kto zobaczywszy piękną willę, przerwałby podróż, aby w niej zamieszkać, zapominając o celu swej podróży, o swoim mieście, o swojej rodzinie. Podobnie nie można mądrym nazwać człowieka, który wiele serca wkłada w rzeczy tego świata, a nie myśli o swej prawdziwej ojczyźnie, którą jest niebo.

Niestety zbytnie zatroskanie o rzeczy ziemskie gasi pragnienie nieba. Godni politowania są ci, którzy podziwiają piękno ziemi, a o wspaniałościach nieba myślą tylko przelotnie, albo wcale. Wszystkie dobra ziemskie nie są zdolne zadowolić w pełni ludzkiego serca i nie są trwałe. Określił je krótko Salomon: „Marność nad marnościami i wszystko marność”. Prawdziwymi wartościami są tylko dobre uczynki, spełnione w łasce uświęcającej, bo one tylko liczą się w niebie.

Ci, którzy mieli nadprzyrodzone widzenia, mówili: „Jak brzydka jest ziemia, gdy się oglądało niebo”.

Nie wysilajmy się więc zbytnio na luksusowe urządzenie mieszkania, bo pewnego dnia będziemy musieli je opuścić.

Nie zazdrośćmy tym, którzy posiadają wielkie bogactwa. Zazdrośćmy raczej tym, którzy każdego dnia zabiegają o te dobra, których ani mól, ani rdza nie niszczy.

Gdy nawiedzą nas cierpienia, przypomnijmy sobie słowa Chrystusa: „Smutek wasz w radość się przemieni” (J 16,20).

Gdy przeżywamy radość, bądźmy za nią wdzięczni Bogu, ale też przypomnijmy sobie, że Bóg przeznaczył nas do wiecznej radości.

Miejmy zwyczaj zastanowić się każdego wieczora: co tego dnia zrobiliśmy dla nieba.

Jak igła magnetyczna zwrócona jest stale ku północy, tak nasza dusza, nasze myśli niech będą zawsze skierowane ku niebu. „Tam niech będzie wasze serce, gdzie są prawdziwe dobra” – powiedział Zbawiciel.

Nawrócenie

Ewa Lavaliers wcześnie osierocona przez ojca i matkę, wychowywała się u krewnych. Obdarzona była dużymi zdolnościami i werwą. Pociągał ją świat swoimi urokami. Gdy opuściła dom opiekunów, po szczęście i sławę zwróciła się do teatru. Wkrótce rzeczywiście zasłynęła jako najlepsza artystka Paryża. Dziennikarzom, recenzentom brakowało słów na wychwalanie jej. O jej grzechach, skandalach też niektórzy pisali.

Ona zaś w ciszy nocnej nieraz płakała, jej serce nie było spokojne, tęskniło za czymś innym nieznanym.

Pewnego dnia wyjechała na wieś, aby nieco odpocząć i przygotować się do nowych występów. Ciche wiejskie życie skłoniło ją do refleksji, a łaska Boża dotknęła jej serca.

Po wewnętrznej walce postanowiła na scenę nie wracać, nie szukać złudnego szczęścia i sławy, postanowiła za wszelką cenę zdobyć niebo. Na nic nie zdały się perswazje przyjaciół, pozostała przy swojej decyzji. Wiodła odtąd życie prawdziwie chrześcijańskie, często przystępowała do Komunii św., pełniła dobre uczynki. Jej nowe życie było zadośćuczynieniem za lata dla wieczności stracone.

Pewien paryski dziennik ogłosił ankietę, której celem było poznanie upodobań młodych kobiet. Wzięła w niej udział również Lavaliers. Oto pytania i odpowiedzi:

1. Jaki jest twój ulubiony kwiat? – Kolce korony Chrystusa.

2. Jaki uprawiasz sport? – Klęczenie.

3. Jakie miejsce na świecie najwięcej lubisz? – Górę Kalwarii.

4. Jaki klejnot najwięcej cenisz? – Różaniec.

5. Jaką posiadasz własność? – Grób.

6. Powiedz, kim jesteś? – Robakiem.

7. Kto jest twoją radością? – Jezus.

Tak na ankietę mogła odpowiedzieć Ewa Lavaliers, gdy oczy swej duszy zwróciła poza kręgi ziemskich choryzontów.

Wiązanka: Powtarzaj sobie czasem zdanie Zbawiciela: „Cóż pomoże człowiekowi, choćby cały świat zyskał, a na duszy poniósł szkodę?”

24 czerwiec

24. Jezus każe nam żyć wiarą

Święty Mateusz przytacza w swojej Ewangelii takie wydarzenie:

„Do Jezusa zbliżył się człowiek i, padając przed nim na kolana, prosił: «Panie, zmiłuj się nad moim synem. Jest epileptykiem i bardzo cierpi, bo często wpada w ogień i w wodę. Przyprowadziłem go do Twoich uczniów, lecz nie mogli go uzdrowić”. Na to Jezus odrzekł: «O plemię niewierne i przewrotne. Dopóki jeszcze mam być z wami. Dopóki mam was cierpieć? Przyprowadźcie mi go tutaj».

Jezus rozkazał mu surowo, i zły duch opuścił go. Od tej pory chłopiec odzyskał zdrowie. Wtedy uczniowie zbliżyli się do Jezusa na osobności i pytali: «Dlaczego my nie mogliśmy go wypędzić?» On im rzekł: «Z powodu waszej małej wiary. Bo zaprawdę powiadam wam. Jeśli będziecie mieć wiarę jak ziarnko gorczycy, powiecie tej górze: Przesuń się stąd tam, a przesunie się. I nic niemożliwego nie będzie dla was»” (Mt 17,14-20),

Czytaliśmy w poprzedniej czytance słowa św. Pawła: „Teraz trwają te trzy: wiara, nadzieja i miłość, a miłość jest z nich największą”. Jest największa, bo nadziei ani wiary w niebie już nie będzie, a miłość trwać będzie przez całą wieczność. To jest prawda. Ale wiara wyprzedza miłość. Wiara jest fundamentem wszystkich cnót.

Wiara jest cnotą Boską. Otrzymujemy ją w zarodku na chrzcie świętym i mamy obowiązek rozwijać ją w ciągu całego życia przez poznawanie prawd Bożych, przez modlitwy i dobre uczynki.

Wiara jest przewodniczką chrześcijanina, ponieważ, jak mówi św. Jakub: „Sprawiedliwy z wiary żyje i bez wiary niepodobna się Bogu podobać”.

Duch wiary aktualizuje tę cnotę w życiu praktycznym. To znaczy, nie powinniśmy zadowalać się tym. że wierzymy w Boga, w Chrystusa, w Kościół, ale cale nasze życie powinniśmy poddać nadprzyrodzonemu światłu. I szatan również wierzy, ale ta wiara nic mu nie daje.

Kto żyje wiarą, jest jak człowiek, któremu w czasie nocnego marszu przyświeca jasna pochodnia. Wie gdzie stąpać, nie potyka się. Niewierzący i ten, który nie kieruje się wiarą, podobny jest do ślepca, który idzie po omacku.

W próbach życiowych jest przygnębiony, lub nawet popada w rozpacz. Nie raduje się wielkim celem dla którego został stworzony: nadzieją szczęścia wiecznego.

Wiara jest balsamem, który uzdrawia rany, osładza pobyt na tej łez dolinie, czyni życie zasługującym.

Ludzi żyjących wiarą moglibyśmy porównać do tych, którzy w czasie letnich upałów przebywają w wysokich górach, cieszą się czystym, chłodnym powietrzem, podczas, gdy na dole ludzie muszą znosić męczący upał

Wiara jest darem Bożym, dlatego powinniśmy za nią Panu Bogu dziękować. Wiara bywa różna. Nasza wiara powinna być silna, aby przynosiła obfite owoce. Żyjmy zawsze pełnią wiary, żeby Chrystus nie musiał zwrócić się do nas z wyrzutem: „Gdzie jest wiara wasza?”.

W modlitwie silna wiara sprawia, że łatwiej otrzymujemy to, o co prosimy, przy założeniu, że nasze pragnienia zgodne są z wolą Bożą.

W cierpieniu silna wiara pozwala nam ufać, że mimo wszystko Bóg jest naszym najlepszym, miłującym Ojcem, dopuszcza na nas cierpienia, aby nas oderwać od rzeczy ziemskich, oczyścić i wzbogacić w zasługi.

Żywa wiara przypomina nam, że Bóg jest wszędzie obecny, że nas widzi, kocha, o nas myśli, zna nasze pragnienia i ma dla nas przygotowaną wieczną nagrodę. Ta świadomość skłania nas do wzajemnej miłości dla naszego największego Dobroczyńcy.

Żywa wiara skłania nas do korzystania z każdej okazji do pełnienia dobrych uczynków, jak np. materialna pomoc biednym, uprzejmość nawet dla człowieka nieokrzesanego, milczenie w odpowiedzi na obrazę, zrezygnowanie zjakiejś przyjemności.

Żywa wiara nakazuje nam pełne czci zachowanie się w kościele, gdzie nasz Zbawiciel, żywy i prawdziwy Bóg przebywa niewidoczny dla naszych oczu, adorowany przez aniołów.

Często dziękujmy Bogu za skarb wiary.

Straciła wiarę

Wiara człowieka, jej siła, czy jej słabość zależy w dużym stopniu od cnoty czystości. Posłuchajmy opowiadania jednego kapłana na ten temat.

„Zachodząc dosyć często w sprawach parafialnych do pewnej rodziny, spotykałem tam czasem jedną kobietę, która mnie zaintrygowała. Była zawsze elegancko ubrana w coraz to nowe suknie, jej spojrzenie było ponure. Spróbowałem ją zagadnąć:

– Czy pani równie pilnie troszczy się o duszę, jak o ciało i stroje?

– Co mam przez to rozumieć?

– No, zwyczajnie, czy pani uczęszcza do kościoła, do spowiedzi.

– Zmieńmy temat, nie mówmy o tych rzeczach. Nie ustąpiłem jednak i pytałem dalej.

– Zdaje się, że nie korzysta pani ze spowiedzi. Czy zawsze tak było?

– Do dwudziestego roku życia chodziłam do spowiedzi, potem przestałam i już nigdy spowiadać się nie będę.

– Czy by to znaczyło, że straciła pani wiarę?

– Tak właśnie, straciłam wiarę.

– Pozwoli pani, że postawię pani jeszcze jedno pytanie. Czy utrata wiary nastąpiła w tym samym czasie, gdy straciła pani czystość?

– Kończmy tę rozmowę – powiedziała – i zdenerwowana opuściła mieszkanie.

Obecna przy tej rozmowie starsza pani potwierdziła moje przypuszczenie: Ta kobieta przed osiemnastu laty zabrała męża sąsiadce.

„Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądają” (Mt 5,8).

Wiązanka: Przeczytam jakąś książkę religijną, aby pogłębić swoją wiarę.

23 czerwiec

23. Jezus uczy nas miłości bliźniego

Jezus Chrystus przyszedł na świat z wielkiej miłości do ludzi. Z nadmiaru miłości podjął się dla nich odkupieńczej męki. Jego miłość zapowiadał prorok: „Trzciny nadłamanej nie dołamie, knota tlącego się nie dogasi”. Ile miłości okazywał Jezus wszystkim w swoim ziemskim życiu, zwłaszcza cierpiącym, dzieciom, grzesznikom.

Nam też nakazał kochać się nawzajem. „Przykazanie nowe daję wam – powiedział jeszcze w ostatnich chwilach życia – abyście się wzajemnie miłowali. Po tym poznają, żeście uczniami moimi, jeśli miłość mieć będziecie jedni ku drugim” (J 13,34-35). „Wy wszyscy braćmi jesteście”. Nakazał nam Jezus „kochać bliźniego jak siebie samego”. Przykazanie to związał z przykazaniem miłości Boga. To są dwa najważniejsze przykazania. Gdy chcemy się upewnić, czy kochamy Boga, wystarczy nam zastanowić się, jak kochamy bliźniego.

Św. Paweł przejęty miłością Chrystusa i Jego naukami wyśpiewał nam najwspanialszy hymn o miłości. Łączy się w nim miłość Boga i bliźniego. Przypomnijmy sobie w tym momencie ten znany nam hymn:

„Gdybym mówił językami ludzi i aniołów, a miłości bym nie miał, stałbym się jak miedź brzęcząca, albo cymbał brzmiący. Gdybym leż miał dar prorokowania i poznał wszystkie tajemnice i posiadał wszelką wiedzę i wszelką wiarę, tak, iżbym góry przenosił, a miłości bym nie miał, byłbym niczym, l gdybym całą moją majętność rozdał ubogim na jałmużnę, a ciało bym wydał na spalenie, lecz nie miałbym miłości, nic bym nie zyskał”.

„Miłość cierpliwa jest i łaskawa. Miłość nie zazdrości i nie szuka uznania, nie unosi się pychą. Nie dopuszcza się bezwstydu i nie szuka swego. Nie unosi się gniewem, nie pamięta złego. Nie cieszy się z nieprawości, lecz weseli z prawdy. Miłość wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję i wszystko przetrzyma.

Miłość nigdy nie ustaje i nie jest jak proroctwa, które się skończą, albo dar języków, który zniknie. Teraz więc trwają te trzy: wiara, nadzieja i miłość, a miłość jest z nich największa” (1 Kor 13.1-8).

Bł. Piotr Jerzy Frassati przepisał sobie ten hymn dużymi literami na brystolu i przybił do drzwi, aby go mieć zawsze przed oczyma, aby się kontrolować, czy stosuje go w życiu.

W naszym bliźnim mamy widzieć Jezusa. Człowiek obdarzony rozumem i wolną wolą stworzony jest na obraz Boga. Ten obraz Boga został częściowo zeszpecony przez grzech pierworodny i przez nasze grzechy. Istnieje jednak nadal w każdym człowieku coś dobrego, co czyni go podobnymi do Boga.

Powinniśmy się starać zauważyć u bliźniego jego dobre przymioty, a nie widzieć w nim tylko to. co ujemne.

Często jesteśmy jak ten ślepiec z Jerycha i powinniśmy się modlić: „Panie, spraw, abym przejrzał”, abym widział obraz Boży w każdym człowieku.

Byłoby najgorzej, gdybyśmy naszymi ujemnymi spostrzeżeniami dzielili się z innymi ludźmi.

Do czynnej miłości bliźniego zachęcał nas ojciec święty Jan Paweł II w jednej swojej audiencji generalnej: „Chrystus żąda od nas – mówi papież – abyśmy się otworzyli dla drugiego człowieka. Ale dla którego? Dla tego teraz tu spotkanego. Nie można odkładać wezwania Chrystusowego aż do nieokreślonego momentu, w którym pojawi się ten kwalifikowany żebrak i wyciągnie do nas rękę. W stosunku do każdego człowieka musimy być otwarci, gotowi świadczyć. Czym świadczyć? Wiadomo przecież, że można kogoś jednym słowem boleśnie zranić, skrzywdzić, a można też pokrzepić, obdarować” (dnia 4.04.79).

Przed nami wielkie pole czynienia dobra.

Ruch braterskiej miłości

Chiara Lubich założyła we Włoszech coś w rodzaju stowarzyszenia, celem niesienia pomocy najbiedniejszym, znane dziś na całym świecie pod nazwą Focolari. Sama opowiada, jak to się stało.

„Z naszym dziełem było tak. Miłość Boga przekładaliśmy natychmiast na miłość bliźniego. Każdy człowiek, którego spotkaliśmy, stawał się przedmiotem naszej uwagi, naszej troski i naszych zabiegów. Znikły wszelkie uprzedzenia. Nie było rodaków i obcych, ładnych i brzydkich, świętych i złych, mężczyzn i kobiet, ludzi uczonych i prostych. Wszyscy tak jak my, byli dziećmi Bożymi.

Kochaliśmy jednego brata, potem innego, nie zatrzymując w sercu resztek uczuć, czy myśli o poprzednim, bo nie kochaliśmy go dla siebie, lecz dla Boga.

Wieczorami po pracy doznawaliśmy wielkiej radości na myśl, że szliśmy do Boga przez miłość do braci.

Dbaliśmy, aby zachować prawdziwą miłość między sobą. Budząc się rano, staraliśmy się zupełnie zapomnieć o błędach zauważonych poprzedniego dnia u brata, po to, aby ułatwić sobie miłość wzajemną.

Dzięki takiemu naszemu postępowaniu świat wokół nas nawracał się. Było to jak lawina. Nie można było zliczyć tych, którzy poszli w nasze ślady. Świat zobaczył, jak rozkwita miłość”.

Wiązanka: Pomyśl, kogo mógłbyś czymś ucieszyć dziś, albo jutro. Zaplanuj, jak to zrobisz.

22 czerwiec

22. Jezus uczy nas modlitwy

Chrystus Pan, ustawicznie z Bogiem Ojcem zjednoczony, poświęcał jednak dużo czasu na modlitwę. Po znojnym dniu nauczania często wychodził na górę, aby się modlić. Niekiedy modlił się przez całą noc. Ze wzmożoną gorącością modlił się przed swoją męką w Getsemani.

Być może apostołowie pozazdrościli swemu Mistrzowi tego, że tak długo może się modlić, bo gdy pewnego razu wracał z modlitwy, zwrócili się do Niego z prośbą: „Panie, naucz nas się modlić”. Wówczas Jezus nauczył ich modlitwy Ojcze nasz. Polecił im w tej modlitwie prosić najpierw o sprawy wielkie, o Królestwo Boże, potem dopiero o inne łaski i o chleb powszedni.

Pięknie o modlitwie pisze dr Aleksy Carrel. Był kiedyś niewierzącym. Nawrócił się, będąc świadkiem cudownego uzdrowienia swojej pacjentki w Lourdes. Był Francuzem, jednak większą część życia spędził w Stanach Zjednoczonych. Za odkrywcze prace w dziedzinie medycyny otrzymał nagrodę Nobla.

Posłuchajmy, co ten świecki uczony pisze o modlitwie: „Modlitwa jest siłą równie rzeczywistą, jak siła przyciągania ziemskiego. Jako lekarz byłem świadkiem, jak przez ufny akt modlitwy ludzie dźwigali się z dna cierpień i rozpaczy, gdy zawiodły wszelkie zabiegi lecznicze. Jest to jedyna siła na świecie, która zdaje się podważać tak zwane prawa przyrody. Nazywamy cudami przypadki, w których następują zmiany w sposób nagły i niezwykły. Ale cud mniej widoczny dokonuje się stale w sercach tych, którzy odkryli, że modlitwa zapewnia im stały dopływ energii, podtrzymującej ich w trudach i kłopotach codziennego życia”. Tyle dr Carrel.

Stwierdzamy często, że modlitwa nie zawsze się nam udaje. Może czasem wynika to z braku przygotowania. Św. Jakub apostoł upomina: „Przed modlitwą przygotuj serce swoje, a nie bądź jak człowiek, który kusi Boga”. Istotnie nie można się dobrze pomodlić, jeśli przedtem nie zastanowimy się, z kim chcemy rozmawiać, jeśli nie uprzytomnimy sobie, że stajemy przed Bogiem. Skrzypek musi koniecznie przed koncertem nastroić swój instrument.

Może w pewnym okresie naszego życia odczuwaliśmy na modlitwie jakieś błogie uniesienie, jakąś duchową radość. Potem minęło to uczucie, nastąpiła duchowa oschłość. Nie zniechęcajmy się z tego powodu do modlitwy. Św. Bernard, św. Teresa z Avila i inni święci, którzy często na modlitwie kontemplacyjnej przeżywali niewypowiedziane szczęście, doświadczali również duchowej oschłości przez całe miesiące. Mamy również takich świętych, którzy nigdy nie odczuwali specjalnej radości na modlitwie, niełatwo osiągali skupienie. Należy do nich mieszkaniec Sahary Karol de Foucauld. My również nie żądajmy nadzwyczajnych radości w czasie modlitwy i bądźmy jej wierni także wtedy, gdy nie przychodzi nam łatwo.

 Możemy modlić się o wszystko, ale zawsze z poddaniem się woli Bożej. Naśladujmy Zbawiciela, który modlił się w Ogrójcu: „Ojcze, jeśli to może być, niech odejdzie ode mnie ten kielich, jednak nie moja, ale Twoja wola niech się stanie”. Nie chciejmy koniecznie postawić na swoim, bez ważnego powodu nie żądajmy cudu.

 Rozpoczynając modlitwę, wkraczamy w inny świat. Musimy tam wstąpić z wiarą i przekonaniem, że Bóg jest nieskończenie mądry i wszechmogący, zna nasze potrzeby lepiej niż my sami i kocha nas prawdziwą miłością. Możemy Go prosić o różne łaski, ale nie wolno nam tracić zoczu samego Boga. Módlmy się z wiarą i Bogu samemu oddajmy siebie i nas.

Czasem może nam się zdawać, że modliliśmy się na próżno, bo nie otrzymaliśmy tej łaski, o którą nam chodziło. Nigdy nie modlimy się na próżno. Jeśli nie otrzymujemy tej łaski o którą prosimy, otrzymujemy inną łaskę, o której nie myśleliśmy, laskę ważniejszą i potrzebniejszą niż ta, o którą prosiliśmy.

Chętnie módlmy się wspólnie, nie zawsze indywidualnie. Jezus każe nam mówić: Ojcze nasz, a nie Ojcze mój, Człowiek nie idzie do Boga sam. Dlatego modlitwa nie powinna być wyłącznie prywatna, osobista. Jeśli w naszych warunkach byłoby to możliwe, mówmy wieczorny pacierz razem z całą rodziną. Cieszmy się, że w kościele możemy się modlić razem z innymi, razem uczestniczyć we Mszy św.

Bądź wola Twoja

Osiemnastego sierpnia 1936 roku w małej wiosce Davidola we Włoszech przyszła na świat Benedeita Porro. Jako kilkumiesięczne dziecko zachorowała na Heine Medina, po którym pozostał bezwład jednej nogi. Była dzieckiem inteligentnym, wrażliwym, zachwycała się przyrodą i wielbiła jej Stwórcę. W rodzinie było sześcioro dzieci, wszyscy się kochali, Benedetta czuła się szczęśliwa.

Wkrótce, jednak, to ziemskie szczęście sczeźnie bezpowrotnie. Rozpoczynając liceum Benedetta cierpi na osłabienie kręgosłupa, musi chodzić w specjalnym gorsecie, podpiera się laską. Traci słuch. Ogarniają strach i udręka. W drugiej klasie licealnej już nie słyszy profesora. Napisała wtedy w swoim pamiętniku: „Być może pewnego dnia nie usłyszę już nic z tego, co do mnie mówią, ale zawsze będę słyszała głos mojej duszy i to jest prawdziwa droga, którą powinnam kroczyć”.

Jesienią 1953 r. ukończywszy liceum zapisała się na medycynę. Nic już wtedy nie słyszała. Koleżanka Anna pomagała jej kontaktować się z otoczeniem. Z ostatniego egzaminu już musiała zrezygnować.

W czerwcu 1959 r. następuje paraliż nóg, potem całego ciała, zostaje przykuta do łóżka. Traci dotyk, smak i powonienie.

Mówi wtedy do swojej koleżanki Marii Grazia, że w swoim cierpieniu przeżywa momenty radości. „Wydaje mi się czasem – wyznaje – że leżę na ziemi przygnieciona ciężarem wielkiego krzyża. Wzywam wtedy Jezusa z miłością, a On, pełen słodyczy, pozwala mi przytulić głowę do swojej piersi. Czy znasz, Mario, słodycz takich chwil?”

W maju 1962 r. jedzie Benedetta do Lourdes. Nie doznaje żadnej poprawy na zdrowiu, ale pełne zdrowie uzyskuje leżąca obok sparaliżowana kobieta, za którą Benedetta się modliła.

W lutym 1963 r. Benedetta traci wzrok. Jest więc teraz głucha, niewidoma, zachowała tylko resztkę głosu i czucie w prawej ręce. Domownicy „mówią” do niej tylko alfabetem Morsa, poruszając jej prawą ręką. Z początku była zrozpaczona, wnet jednak odzyskała spokój.

W tym czasie dyktuje matce list do przyjaciółki, w którym czytamy między innymi: „W smutku mej głuchoty i najgłębszej ciemności całą siłą woli chcę być cierpliwą. Staram się być taką, jaką On chce mnie mieć: małą, najmniejszą, jaką czuję się w istocie, gdy zdołam wśród nocy ciemności ogarnąć Jego nieskończoną wielkość”.

Po raz drugi jedzie do Lourdes. Cudem dla niej staje się odkrycie jej prawdziwego powołania: powołania dźwigania krzyża. „Jak nigdy przedtem – pisze do przyjaciółki – uświadomiłam sobie bogactwo kryjące się w mojej sytuacji. Nie pragnę już niczego innego, jak tylko trwania w nim nadal. To jest właśnie dla mnie cudem, którego doznałam w Lourdes”.

Pierwszego listopada 1963 r. miała Benedetta widzenie, które tak opowiedziała odwiedzającej ją tego dnia koleżance: „Weszłam na cmentarz w Romanii. Jeden z grobów był otwarty, oświetlony tak silnym światłem, że moje oczy nie mogły tego znieść. W tym świetle dostrzegłam białą różę”.

Krótko przed śmiercią powiedziała do matki: „Mam nadzieję, że wezwanie nie każe na mnie długo czekać… słyszałam głos Oblubieńca. Modlitwa przychodzi mi z trudnością, ale ofiaruję się cała, taką jaką jestem. On, który żyje we mnie. poprowadzi mnie aż do samego końca”.

23 stycznia 1964 r. doniosła jej matka, że mimo mrozu w ogrodzie zakwitła biała róża. Benedetta, wspominając swoje widzenie, odpowiedziała: „To znak pełen słodyczy. Dla tych, którzy wierzą, wszystko jest znakiem”.

Tego samego dnia zmarła, mając lat 33.

Wiązanka: Prosząc Boga o potrzebne łaski, zdajmy się na Jego wolę.

21 czerwiec

21. Jezus uczy nas cnoty ubóstwa

Wpadamy w zadumę, gdy się zastanawiamy, jaki styl życia obrał sobie nasz Zbawiciel, przychodząc na świat. Jak bardzo umiłował ubóstwo.

On jeden jedyny mógł sobie obrać na ziemi matkę. Mógł sobie wybrać bogatą panią, mieszkającą we wspaniałym pałacu, a wybrał sobie ubogą Żydówkę, mieszkającą w jednoizbowym domku, w małej palestyńskiej mieścinie. Na przybranego ojca, opiekuna, nie obrał sobie jakiegoś uczonego, ale zwykłego rzemieślnika, żyjącego z pracy rąk.

Urodził się w nędznej stajni bez najmniejszych wygód i spoczął w bydlęcym żłobie.

W czasie swego trzyletniego nauczania nie miał własnego domu. Gdy Go kiedyś zapytano, gdzie mieszka, odpowiedział, że: „lisy mają swe jamy i ptaki swoje gniazda, lecz Syn Człowieczy nie ma gdzie głowy skłonić”.

Pierwszego cudu dokonał na rzecz biednych nowożeńców, których nie było stać na zakupienie dostatecznej ilości wina.

Swoich apostołów, przyszłych nauczycieli wiary, wybrał sobie nie spośród szanowanych uczonych w Piśmie, ale spośród ubogich galilejskich rybaków, i polecił im, aby nie posiadali więcej niż jedną suknię, aby razem z Nim prowadzili życie tułacze.

Swoje Kazanie na górze zaczyna od słów: „Błogosławieni ubodzy duchem, albowiem ich jest królestwo niebieskie”.

Zapytany przez pewnego młodzieńca, co ma czynić, aby osiągnąć życie wieczne, Jezus polecił mu, aby „sprzedał wszystko co posiada, aby to rozdał ubogim, a potem poszedł za Nim”.

Ostrzegał przed uganianiem za bogactwem, mówił, że „łatwiej jest wielbłądowi przejść przez ucho igielne, niż bogaczowi wejść do nieba”. (Jezus miał tu na myśli jedną z bram Jerozolimy tę najmniejszą, która nosiła nazwę: „Ucho Igielne”).

Jakiż wspaniały przykład życia daje nam Zbawiciel i jaką wzniosłą naukę. Jeślibyśmy chcieli bardzo Mu się podobać, to powinniśmy opanować swoją żądzę posiadania i naśladować Jego styl życia.

Wielu niestety mogło się przekonać, że bogactwo nie daje szczęścia. Obawa przed utratą posiadanych dóbr odbiera spokój i poczucie bezpieczeństwa. Dlatego też multimilionerzy nie należą do ludzi szczęśliwych. Poza tym stałe, usilne zabieganie o powiększenie stanu posiadania potrafi tak zawładnąć umysłem człowieka, że nie pragnie już żadnych dóbr wyższych, ponadnaturalnych. Taki człowiek nie potrafi sobie niczego odmówić, a to jest niebezpieczne.

Czy jednak musimy koniecznie potępić życie dostatnie i praktykować skrajne ubóstwo? Nie. Jezus miał przyjaciół w Betanii, którzy widocznie nie byli biedni, skoro stać ich było na częste goszczenie Zbawiciela wraz z Jego apostołami. Jeden z nich, Mateusz, również chyba nie był biedakiem, pełniąc zyskowny urząd celnika.

Chodzi o to, aby się do dóbr ziemskich nie przywiązywać i nie przeceniać ich. To miał na myśli Jezus, gdy mówił: „Błogosławieni ubodzy duchem”. Może się zdarzyć, że ktoś posiada duży majątek, a jest ubogi duchem, bo nie jest przywiązany do swoich bogactw i dzieli się z biednymi. Drugi zaś posiada niewiele, ale bardzo pragnie być bogatym. Taki, w oczach Bożych, nie jest ubogi duchem, owszem jest bogatym.

Życie w całkowitym ubóstwie nie jest łatwe. Dlatego modli się psalmista: „Bogactwa i skrajnej nędzy nie daj mi, Panie, ale tylko to, co do życia jest potrzebne”. Nie od wszystkich też Bóg wymaga życia w surowym ubóstwie. Kto w tym widzi swój ideał, przeważnie wstępuje do zakonu. We wszystkich bowiem zakonach obowiązuje ubóstwo, ograniczanie się w wymaganiach.

Nie wszyscy powołani są do zakonu, do wyrzeczenia się zbędnych dóbr materialnych. Ale wszyscy powinniśmy wystrzegać się zachłanności i gromadzenia niezbyt potrzebnych rzeczy. Nie zazdrośćmy sąsiadom, że mają więcej luksusowych rzeczy, nie chciejmy im koniecznie dorównać. Cieszmy się z tego, co posiadamy, nie uważajmy za tragedię, gdy nam przyjdzie kiedyś znieść jakiś niedostatek.

Umiłowanie ubóstwa

Ubogie życie Chrystusa odważył się w pełni naśladować św. Franciszek z Asyżu. Zajmuje on pod tym względem wyjątkowe miejsce w Kościele. My, Polacy mamy jednak również swojego „Franciszka”, jest nim brat Albert Chmielowski, ogłoszony świętym przez papieża Jana Pawła II w roku 1984.

Planował założenie nowego zakonu, gdy wpadła mu w rękę książka z pierwotną regułą św. Franciszka. Zauroczony nią pobiegł natychmiast do swojego spowiednika, prosząc o pozwolenie włączenia jej treści do ustaw nowego zakonu. Jakaż była jego radość, gdy po trzech dniach spowiednik wyraził zgodę.

Napisał wtedy między innymi: „Nie przyjmiemy na własność ani domu, ani gruntu, ani żadnej rzeczy. Bo brak ubóstwa, to zaraza dla zgromadzenia zakonnego. Gdybym wiedział, że zgromadzenia nasze będą posiadać jakąś własność, to wolałbym, żeby się rozleciały, żeby ich wcale nie było. Lepiej, żeby się budynki zaraz spaliły, aniżeli mieliby je bracia na własność posiadać. Ubóstwo właściwie nie polega na tym, że jest się ubogim, ale na tym, że się chce być ubogim. Nie boję się o utrzymanie braci, sióstr ani naszych podopiecznych, gdy nie będziemy mieć żadnej własności”.

Jakżeż uboga była cela brata Alberta. Jej umeblowanie składało się z drewnianej pryczy, cieniutkiego siennika, poduszki napełnionej sieczką, stolika do pisania i taboretu. W całym domu nie było żadnych krzeseł. Do obiadu siadali wszyscy na niemalowanej podłodze.

Habit brata Alberta uszyty z grubego, ciężkiego materiału koloru kawowego był zwykle połatany, przepasany białym sznurem. Butów brat Albert w ogóle nie posiadał, używał trepów, czyli drewnianych sandałów. Sztuczną nogę stanowiły dwie sztaby żelazne, zakończone czymś w rodzaju stopy. Bieliznę nosił z grubego płótna. Żadnego swetra ani ciepłej bielizny nie używał.

Z książek miał tylko: O naśladowaniu Chrystusa, pisma św. Jana od krzyża i pisma bł. Henryka Suzo. Jeden egzemplarz Pisma św. służył wszystkim mieszkańcom domu.

Wiązanka: Wyzbędę się jakiejś rzeczy, która nie jest mi koniecznie potrzebna.

20 czerwiec

20. Jezus uczy nas pokory

Serce Jezusa przedstawia się światu nie tylko jako wzór dobroci i łagodności, ale również jako wzór pokory. Te dwie cnoty są nierozłączne. Dlatego ten, kto jest dobry, łagodny, jest na pewno pokorny, podczas gdy niecierpliwy jest zazwyczaj człowiekiem pysznym.

Jezus Chrystus jest lekarzem dusz. Przez swoje Wcielenie chce leczyć rany ludzkości, zwłaszcza ranę pychy. Daje nam wspaniały przykład pokory, powiedział też wyraźnie, jak już cytowaliśmy: „Uczcie się ode mnie, że jestem pokorny sercem”.

Pomyślmy przez chwilę, jak wielkim złem jest pycha, aby nabrać do niej odrazy.

Pycha jest wygórowanym mniemaniem o sobie samym, jest nieuporządkowanym pragnieniem wyniesienia. Jest żądzą zyskania poważania u ludzi, szukaniem pochwał ludzkich. Jest uwielbieniem swojej osoby, jest gorączką, która nie daje spokoju.

Bóg nienawidzi pychy i karze ją surowo. Strącił z nieba Lucypera z jego aniołami i pogrążył ich w ogniu piekielnym właśnie z powodu pychy. Ukarał Adama i Ewę, gdy zjedli owoc zakazany, aby stać się równymi Bogu.

Jezus jest najdoskonalszym wzorem pokory. Uniżył się aż do opuszczenia chwały niebieskiej, stał się człowiekiem, urodził się w nędznej szopie, przyjął każdy rodzaj poniżenia zwłaszcza w czasie swej męki.

Pokochajmy pokorę, jeśli chcemy się podobać Sercu Jezusa. Praktykujmy ją każdego dnia, ponieważ prawie każdy dzień daje nam ku temu okazje.

Pokora polega na tym, abyśmy zaakceptowali to, czym jesteśmy, że jesteśmy istotami pełnymi nędzy fizycznej i moralnej.

Czy jest sens chełpić się ze swych może wielkich bogactw? Jeśli je odziedziczyliśmy po przodkach, to ich posiadanie nie jest naszą zasługą. Jeśli je zdobyliśmy własną pracą, to i tak będziemy się musieli z nimi kiedyś rozstać.

Posiadamy ciało, lecz ileż ma ono braków, jak łatwo utracić zdrowie, jak szybko przemija uroda.

A nasza inteligencja? Jakże jest ograniczona. Jak nikłe są ludzkie możliwości wobec tajemnic wszechświata…

Posiadamy wolną wolę. Ale jakże skłonna jest do złego. Widzimy dobro i cenimy je, a ileż razy idziemy za złem, jak to zauważa św. Paweł. Dziś potępia się zło, jutro popełnia się potępiony grzech.

Pokora jest fundamentem każdej cnoty. Dlatego powinniśmy zrobić wszystko, aby ją zdobyć.

Praktykujmy pokorę względem siebie samych. Nie szukajmy ludzkiego uznania ani pochwał. Odrzucajmy próżne myśli, upodobania w sobie, czyńmy częste akty wewnętrznej pokory.

Bądźmy pokorni względem bliźnich, nikim nie pogardzajmy. Nie traktujmy wyniośle ludzi na niższym stopniu społecznym. Cierpliwie z wyrozumiałością znośmy ludzkie wady. Zwalczajmy pokusę zazdrości, która jest niebezpieczną siostrą pychy.

Przyjmijmy w milczeniu upokorzenia, nie tłumaczmy się, jeśli to nie grozi zbyt przykrymi następstwami. Naśladujmy w ten sposób Jezusa, milczącego przed sądem.

Gdy słyszymy pochwały pod naszym adresem, skierujmy je ku chwale Bożej, sami wzbudźmy sobie akt pokory.

Praktykujmy przede wszystkim pokorę względem Boga. „Czymże ja jestem przed Twoim obliczem? – prochem i niczym” – powiedział Mickiewicz. Uprzytomnijmy sobie, że jesteśmy grzesznikami, zdolnymi do każdego grzechu. Tylko Bóg swoją łaską powstrzymuje nas od zła. „Kto stoi, niech baczy, aby nie upadł” – przypomina Pismo św. Kto uważa, że posiada dużo cnót, znajduje się w niebezpieczeństwie popełnienia grzechu ciężkiego, ponieważ Bóg może wstrzymać swoje łaski, aby pyszałek przekonał się, jakim jest świętym. „Bóg pysznym się sprzeciwia, a pokornym daje łaskę”.

Ostrzeżenie

Apostołowie, zanim otrzymali Ducha Świętego, byli bardzo niedoskonali, dalecy od cnoty pokory.

Pewnego razu przywołał ich Jezus do siebie i rzekł: „Wiecie, że władcy narodów uciskają je, a wielcy dają im odczuć swoją władzę. Niech tak będzie u was. Lecz kto by między wami chciał być wielkim, niech będzie sługą waszym. A kto by między wami chciał być pierwszym, niech będzie niewolnikiem waszym, na wzór Syna Człowieczego, który nie przyszedł, aby mu służono, ale aby służyć i dać życie swoje na okup za wielu” (Mt 20,25-28).

Kiedy apostołowie ulegali duchowi pychy, zaraz otrzymywali napomnienie.

„Pewnego dnia zbliżali się do miasta Kafarnaum. Przypuszczając, że Jezus, idący w pewnym oddaleniu nie usłyszy ich rozmowy, zaczęli się spierać, kto z nich jest pierwszym. Każdy przytaczał argumenty swego pierwszeństwa. Jezus wszystko słyszał, ale milczał. Lecz przyszedłszy do Kafarnaum, zapytał ich: «Co to za rozmowy prowadziliście w drodze?» Apostołowie zawstydzeni milczeli. Wtedy Jezus wziął dziecko, postawił je w środku i powiedział: «Jeżeli się nie zmienicie i nie staniecie się jako dzieci, nie wejdziecie do Królestwa Bożego»” (Mt 18,3).

Takie ostrzeżenie wypowiada Jezus pyszałkom: Nie wejdą do Królestwa Bożego.

Wiązanka: Pomyśl, czy nie ulegasz jakimś objawom pychy i spełnij dziś odpowiedni akt pokory.

19 czerwiec

19. Jezus cichy i łagodny

Jezus jest naszym Boskim Nauczycielem. My, jako Jego uczniowie, mamy obowiązek słuchać Jego pouczeń i wdrażać je w życie. Daje nam też Jezus takie znamienne wskazanie: „Weźmijcie jarzmo moje na siebie i uczcie się ode mnie, bo jestem cichy i pokorny sercem, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych” (Mt 11,29). Nie tylko tak nas naucza, ale w swoim ziemskim życiu daje nam przykład wielkiej cierpliwości i łagodności. Już jako dziecię ucieka w ramionach swej Matki do obcego kraju przed Herodem, który czyhał na Jego życie. W życiu publicznym – na wszystkie przezwiska i prześladowania zagorzałych wrogów – odpowiada spokojnie. W czasie męki, fałszywie oskarżany – milczy. Dziwił się temu pogański sędzia i mówił: „Patrz, o jak wiele rzeczy cię oskarżają, dlaczego nie odpowiadasz” (Mt 25,4). Skazany na śmierć, poszedł na Kalwarię z krzyżem na barkach, cichy jak baranek. Musimy naśladować Jezusa, jeśli chcemy być Jego czcicielami. Nie dorównamy Jego łagodności i świętości, ale powinniśmy przynajmniej starać się zrobić tyle, na ile nas stać. Św. Augustyn zauważa: „Gdy Jezus mówi: «Uczcie się ode mnie – to nie ma na myśli, abyśmy się od Niego uczyli, jak stwarzać świat, jak działać cuda, ale jak naśladować Go w cnotach»”. Jeśli chcemy pogodnie przejść przez życie, nie martwić się więcej niż to konieczne, mieć spokój w domu, żyć w zgodzie z bliźnimi – musimy praktykować cnotę cierpliwości i łagodności. Między błogosławieństwami, które wypowiedział Jezus na tamtej sławnej górze, jest i takie: „Błogosławieni cisi (łagodni), albowiem oni posiądą ziemię” (Mt 5,5). I rzeczywiście, z łatwością możemy zauważyć, że kto jest cierpliwy, taktowny, uprzejmy, kto wszystko znosi ze spokojem, zdobywa serca ludzkie. Przeciwnie charaktery nerwowe, niecierpliwe – odpychają od siebie, są trudne dla otoczenia, nie zyskują u nikogo uznania i sami wszędzie czują się źle. Musimy być cierpliwi także dla siebie samych, dla naszych braków, dla naszego charakteru. Kiedy spostrzegamy u siebie jakiś błąd, nie denerwujmy się, ale powiedzmy sobie: Znowu okazało się jakim jestem. Panie, Ty widzisz moją słabość, pomóż mi zrobić jakiś krok naprzód. Niektórzy złoszczą się na siebie za to, że się zdenerwowali. Miejmy cierpliwość także dla innych. Ci, z którymi mamy najwięcej do czynienia, są może, podobnie jak my, pełni wad. Z całą pewnością oczekują od nas wyrozumiałości i cierpliwości dla swoich słabości, jak my dla naszych. Szanujmy przekonania i upodobania innych, jeśli nie są wyraźnie złe. Najwięcej cierpliwości potrzeba nam dla członków własnej rodziny, a także dla ludzi starych i chorych. W pierwszym poruszeniu niecierpliwości musimy czuwać nad językiem, aby nie wyszło z naszych ust żadne obraźliwe słowo. W dyskusjach wyzbądźmy się przekonania, że my zawsze mamy rację. Umiejmy ustąpić, gdy tego wymaga roztropność i miłość. Łagodna odpowiedź uśmierza gniew przeciwnika. Cierpliwość potrzebna jest wszędzie. Do kogo mamy się zwrócić o pomoc, aby ją zachować? – Do Bożego Serca. Powtarzajmy często modlitwę Kościoła: „Jezu cichy i pokornego Serca, uczyń serca nasze według Serca Twego”.

Zwycięska odmiana

W rodzinie Salezych w dawnym księstwie Sabaudii dużo było kłopotu z najstarszym synem Franciszkiem. Rodzice martwili się jego postępowaniem, bo nie znosił żadnego sprzeciwu ze strony swoich rówieśników. Często z błahych powodów dochodziło do bójki. Wreszcie chłopiec sam zrozumiał, że takim pozostać nie może i zaczął nad sobą pracować. Z czasem, z pomocą Bożą, zmienił się do tego stopnia, że nic nie potrafiło wyprowadzić go z równowagi. Studiował prawo w Paryżu i w Padwie. Wybuchy gniewu i tam się jeszcze zdarzały, ale coraz rzadziej. Po studiach przyjął święcenia kapłańskie i w bardzo młodym wieku został biskupem genewskim. Miał bardzo trudną pracę, ponieważ diecezja genewska w dużej części zamieszkała była przez zwolenników Kalwina, którzy nie szczędzili mu zniewag i oszczerstw, wielekroć chcieli go pozbawić życia. Biskup Franciszek na wszystkie podobne ataki odpowiadał uśmiechem i starał się dobrem odpłacić za złe. Szczególną nienawiść żywił do niego pewien adwokat kalwiński i okazywał mu ją wszędzie. Niespodziewanie spotkali się kiedyś obaj na ulicy. Biskup wziął go za rękę i powiedział: „Ja panu życzę dobrze, a pan mnie nienawidzi. Ale niech pan będzie przekonany, że gdyby mi pan wyłupał jedno oko i wtedy jeszcze drugim okiem patrzyłbym na pana życzliwie”. Nawet takie oświadczenie wywołało w adwokacie szalony gniew. Dobył szpady i zranił biskupa. Za ten czyn dostał się do więzienia. Niebawem biskup poszedł go odwiedzić i przywitał go jak przyjaciela. Zaczął czynić starania o uwolnienie adwokata i wkrótce nieprzejednany wróg wyszedł na wolność. Bardziej chyba swoją cnotą i dobrocią niż naukami, biskup Franciszek wraz z drugim kapłanem, pozyskał dla Kościoła 70 tysięcy kalwinistów. Św. Wincenty a Paulo powiedział kiedyś trafnie, że „biskup Franciszek miał w swoim postępowaniu tyle dobroci, że chyba tylko nasz Zbawiciel miał jej więcej”. Św. Franciszek Salezy daje nam przykład jak można zmienić swój charakter. Za młodu porywczy, wybuchowy, dzięki pracy nad sobą stał się niezwykle opanowany, łagodny, pełen dobroci. Przekonajmy się, że kto chce, może zawsze ujarzmić swój charakter i przy pomocy Bożej dojść nawet do świętości.

Wiązanka: W trudnych chwilach starajmy się powstrzymać pierwsze odruchy gniewu, a najlepiej wcale się nie odzywajmy.

18 czerwiec

18. Jezus przez ludzi zelżony

W litanii do Najświętszego Serca Jezusa znajdujemy takie wezwanie: „Serce Jezusa, zelżywościami napełnione, zmiłuj się nad nami”.

Aż trudno pojąć, że Syn Boży zechciał wziąć na siebie i przecierpieć tyle upokorzeń i zniewag.

Jezus, centrum wszystkich serc ludzkich, chwała Ojca niebieskiego i Jego żywy obraz, wieczna radość dworu niebieskiego, podjął się tyle wycierpieć z miłości do dusz ludzkich.

Z drugiej strony, jakże pomysłowa okazała się ludzka złość. Dla szyderstwa ubrano Go na króla: na Jego ramiona włożono czerwony płaszcz, który miał oznaczać purpurę królewską. Na głowę wtłoczono cierniową koronę. Do rąk włożono berło z trzciny. Związano mu ręce jak złoczyńcy, oczy zasłonięte chustą, twarz opluto. Rozbawieni żołnierze bijąc Go, krzyczeli: Witaj, królu Żydowski! Prorokuj kto cię uderzył!

Na te szyderstwa Jezus nic nie odpowiada, nie reaguje. Wydawałoby się, że jest obojętny na wszystko. Jednak Jego subtelne Serce odczuwało boleść, której żadne słowa nie są zdolne wyrazić. Tak okrutnie obeszli się z Nim ci, dla których stał się człowiekiem, dla których przyszedł na ziemię, aby im niebo otworzyć.

W czasach, w których żyjemy, niewiele jest lepiej. I dzisiaj Jezus doznaje wielu zniewag od ludzi dwudziestego wieku. Zdarzają się bluźnierstwa, świętokradztwa, zbrodnie, skandale, nienawiść i prześladowanie Jego wiernych.

Oprócz takich grzechów, inne jeszcze cierpienia ranią Serce Boże. Oto ci, którzy kiedyś byli Mu wierni i służyli Mu z miłością zdradzają Go, przeszli na szerokie drogi obojętności. Kiedyś regularnie uczęszczali na Mszę św., często przystępowali do sakramentów świętych, rozczytywali się w lekturze ascetycznej. Pewnego dnia te praktyki straciły dla nich sens, zwrócili się do rzeczy przyziemnych lub całkiem grzesznych, stali się kamieniem zgorszenia dla wielu. Judasz zdradził Jezusa, aby zyskać 30 srebrników. Ci porzucają przyjaźń swego Zbawiciela, aby myśleć tylko o rzeczach ziemskich.

Niech jednak i tacy w chwilach zastanowienia nie wpadają w rozpacz. Niech naśladują św. Piotra, który chociaż zaparł się swego Mistrza, nawrócił się i opłakując swój grzech, całe swoje życie pracował dla Ewangelii, wreszcie przelał krew za Chrystusa.

Prawdopodobnie wszyscy tu obecni należymy do przyjaciół Chrystusa. Stójmy przy nim wiernie. Niech żadna pokusa nas nie zwycięży.

Studnia

Papież Leon XIII polecił księdzu Bosko zbudować kościół Najświętszego Serca Jezusa w Rzymie, w dzielnicy Castro Pretorio. „Pragnienie Ojca świętego jest dla mnie rozkazem” – odpowiedział ks. Bosko. „Nie żądam pomocy finansowej, proszę tylko o błogosławieństwo”.

Św. Jan Bosko, ufając Bożej Opatrzności, wzniósł rzeczywiście w Rzymie wspaniały kościół pod wezwaniem Najświętszego Serca Jezusa. Najpierw zbudował małą kaplicę. Gdy 30 kwietnia 1882 r. modlił się po Mszy św. w zakrystii, miał widzenie. Zjawił mu się nagle dawno zmarły kleryk Alojzy Comollo. Był on razem z ks. Bosko w Seminarium i zmarł w czasie studiów. Już wcześniej widywał go ks. Bosko w różnych wizjach. Teraz ukazał się, jak wiadrem wyciąga wodę ze studni. Tyle już tej wody wyciągnął, że zdziwiony ks. Bosko zapytał go:

– Po co ciągniesz tak dużo wody?

– Ciągnę dla siebie, dla moich rodziców i dla innych.

– Ale po co aż tyle wody?

– Nie rozumiesz? Ta studnia przedstawia Najświętsze Serce Jezusa. Im więcej skarbów miłosierdzia z niej się zaczerpnie, tym więcej w niej zostaje.

– A jak się tu znalazłeś?

– Przyszedłem cię odwiedzić i powiedzieć ci, że jestem w niebie i jestem bardzo szczęśliwy.

W tym pięknym widzeniu Najświętsze Serce Jezusa przedstawiło się, jako niewyczerpana studnia miłosierdzia. Korzystajmy z tego miłosierdzia dla siebie i dla innych.

Wiązanka: Unikajmy nawet najmniejszych grzechów, błędów, które również nie podobają się Jezusowi.

17 czerwiec

17. Nadużywanie Bożego Miłosierdzia

Ostatnio mówiliśmy o Bożym miłosierdziu. Dziś zastanowimy się nad prawdą o Bożej sprawiedliwości. Rozważanie o Bożym miłosierdziu jest oczywiście radosne i pocieszające. Zastanawianie się nad sprawiedliwością Bożą, aczkolwiek nie tak miłe, może być pożyteczniejsze. Niestety, ludzie dosyć często nadużywają Bożego miłosierdzia.

Nie wolno wątpić w darowanie nawet wielu ciężkich grzechów, bo uwłaczałoby to dobroci Serca Jezusa. Ale też nie należy zapominać o Bożej sprawiedliwości, która często zwleka z ukaraniem, lecz niepoprawnego na pewno ukarze, jeśli nie w tym, to w przyszłym życiu.

Niektórzy mówią: „Jezus jest dobry, jest miłosiernym Ojcem. Popełnię ten grzech, a potem się wyspowiadam. Na pewno mi daruje. Tyle miłosierdzia okazał mi w przeszłości, spodziewam się, że nie odmówi mi i w przyszłości”.

Św. Alfons, jakby w odpowiedzi na takie rozumowanie pisze: „Nie zasługuje na miłosierdzie Boże, kto posługuje się Jego miłosierdziem dla obrażania Go. Kto obraża Bożą sprawiedliwość, może się uciec do Bożego miłosierdzia. Ale kto obraża Boże miłosierdzie, do kogo się zwróci?”

A św. Augustyn pisze: „Bóg obiecuje przebaczenie i chętnie przebacza duszy, pragnącej zerwać z grzechem. Ale kto grzeszy, licząc na dobroć Bożą, ten nie jest pokutującym synem marnotrawnym, lecz szydercą, naigrawającym się z Boga”.

Nie po to okazał nam Pan miłosierdzie, abyśmy Go dalej obrażali, ale po to, aby nam dać czas na pokutę.

Gdyby Bóg zawsze tolerował grzesznika, nikt nie dostałby się do piekła, a przecież wiemy, że wiele dusz tam trafia.

Kto nadużywa Bożego miłosierdzia, niech się boi, że ostatecznie będzie przez Boga opuszczony: Albo umrze nagle w grzechu, albo, pozbawiony hojniejszej łaski Bożej, nie będzie miał siły porzucić złej drogi i pozostanie w swoim zaślepieniu i zatwardziałości serca.

Zatwardziały grzesznik podobny jest do tej winnicy bez muru i bez płotu, o której mówi Bóg przez proroka Izajasza: „Zburzę mur i płot i winnica zostanie spustoszona”. Bóg zburzy płot bojaźni Bożej, wyrzutów sumienia i światło rozumu, i wtedy człowiek nie oprze się żadnym występkom. Opuszczony przez Boga grzesznik gardzi napomnieniami, pokojem serca, niebem, szuka tylko zadowolenia zmysłów i rozrywki. Kara go nie minie, a odroczona będzie tym większa.

Pewny siebie aktor

Św. Alfons w jednej ze swoich książek pisze: „Do ojca Alojzego de Nusa zgłosił się pewien aktor. Prześladowany wyrzutami sumienia postanowił się wyspowiadać. O. Alojzy wiedział, że ten, kto długo żyje w ciężkich grzechach zmysłowości, niełatwo z nimi zrywa. Oświecony światłem Bożym, powiedział mu: «Nie nadużywaj Bożego miłosierdzia, bo Bóg daje ci jeszcze tylko dwanaście lat życia. Jeśli się w tym czasie nie poprawisz, czeka cię śmierć nieszczęśliwa»”.

Aktor ów z początku przejął się tym ostrzeżeniem, wkrótce jednak przestał się z nim liczyć, nie odczuwał wcale wyrzutów sumienia.

Pewnego dnia, spotkawszy dawno niewidzianego kolegę, zauważył, że jest jakiś zamyślony i zapytał go: „Coś ty dziś taki poważny?” „Byłem dziś u spowiedzi, odpowiedział tamten, i widzę, że za daleko zabrnąłem w złem”. Ech, porzuć te melancholijne myśli, poradził mu aktor. Używaj życia! Nie przejmuj się tym, co ci ksiądz powiedział! Ja również byłem swego czasu u spowiedzi i wiesz, co mi ojciec de Nusa powiedział? Powiedział mi, że Pan Bóg dał mi jeszcze tylko dwanaście lat życia. Że, jeśli się w tym czasie nie poprawię, z całą pewnością umrę źle. Właśnie w tym miesiącu kończą się te dwanaście lat i czuję się wspaniale, cieszę się sukcesami na scenie. Wszystkie przyjemności świata stoją przede mną otworem. I ty bądź dobrej myśli. Przyjdź do teatru w najbliższą sobotę, zobaczysz nową komedię, jaką napisałem”. W sobotę 24 listopada 1668 r., gdy „dzielny aktor” wyszedł na scenę, aby się przedstawić publiczności, został rażony apopleksją. Umarł na rękach swej kochanki. Sens tego zdarzenia oddaje trafnie stare przysłowie: Jakie życie, taka śmierć.

Wiązanka: Ofiaruj dzisiejszy różaniec o dobrą śmierć, abyś umarł przygotowany na spotkanie z Bogiem.

16 czerwiec

16. Jezus objawia swoje Miłosierdzie

Wspominaliśmy już w pierwszych czytankach, jak Jezus, objawiając się św. Małgorzacie Marii Alacoąue. przypomniał swoją wielką miłość ku ludziom. Żądał wtedy wzajemnej miłości i wynagrodzenia za grzechy świala. żądał Komunii św. wynagradzającej w dziewięć pierwszych piątków miesiąca. Mówił też o swoim wielkim miłosierdziu, które się nie skończyło, ale trwa nadal.

Widocznie jednak na tę wypowiedź o miłosierdziu ludzie nie zwrócili dostatecznej uwagi. Dlatego objawił się Jezus znowu w r. 1931, tym razem na polskiej ziemi, w Płocku, siostrze Helenie Kowalskiej, która tak to wydarzenie opisuje:

„Ujrzałam Pana Jezusa odzianego w białą szatę. Jedną rękę miał wzniesioną do błogosławieństwa, drugą dotykał szaty na piersiach. Z uchylenia szaty wychodziły promienie: Jeden czerwony, drugi blady. Po chwili powiedział: «Wymaluj obraz według wzoru, który widzisz z podpisem: Jezu, ufam Tobie. Pragnę, aby ten obraz czczono najpierw w waszej kaplicy, potem na całym świecie. Obiecuje, że dusza, która będzie czcić ten obraz, nie zginie. Odniesie zwycięstwo nad swoimi nieprzyjaciółmi zwłaszcza w godzinie śmierci. Ja sam będę jej bronił jako swojej chwały. Pragnę, aby zostało ustanowione święto Bożego Miłosierdzia w pierwszą niedzielę po Wielkanocy. Niech grzesznik nie lęka się do mnie zbliżyć. Palą mnie płomienie miłosierdzia, chcę je wylać na dusze ludzkie. Nieufność dusz rozdziera moje Serce. Pomimo mojej niewyczerpanej miłości jeszcze mi nie dowierzają. Nawet śmierć moja im nie wystarczy»”.

Później wiele razy jeszcze objawiał się Jezus Faustynie w Wilnie i w Krakowie, mówił o swoim miłosierdziu i żądał:

1. Aby nawet najwięksi grzesznicy nie wątpili o Jego miłosierdziu.

2. Abyśmy się modlili o miłosierdzie dla całego świata, o nawrócenie grzeszników.

3. Abyśmy dziękowali Bogu za Jego względem nas miłosierdzie, za to, że w sakramencie pokuty już tyle razy darował nam grzechy.

4. Żądał wreszcie, abyśmy Mu ufali zawsze i we wszystkich okolicznościach.

My może nie mamy okazji spotykać się z wielkimi grzesznikami, ale jest ich wielu. Oni najczęściej nie myślą o poprawie życia, ponieważ nie wierzą, aby im Bóg tak wielkie grzechy jeszcze chciał odpuścić. Jednak Jezusowi bardzo zależy, aby i oni nie rezygnowali ze swojego zbawienia, aby się do Niego zwrócili, a On im przebaczy.

Pragnął jeszcze Jezus, abyśmy się do Niego zwracali, zwłaszcza o godzinie trzeciej po południu, w godzinie Jego konania. Zapewniał, że o tej porze najłatwiej możemy być wysłuchani. Polecał także koronkę do Bożego miłosierdzia i wyraził gorące życzenie, abyśmy czynili miłosierdzie względem naszych bliźnich: czynem, słowem i modlitwą.

Powiernica Chrystusa

Helena Kowalska urodziła się 25 sierpnia 1905 r. w Głogowcu koło Turka w rodzinie bardzo licznej i bardzo biednej. W maleńkim domku Kowalskich dzieci rzadko kiedy mogły się najeść do syta. Już w siódmym roku życia usłyszała Helenka po raz pierwszy głos Boży, zapraszający ją do życia doskonalszego. Jak sama kiedyś o tym powie, nie zawsze była temu głosowi posłuszna, choć wyróżniała się szczerą pobożnością. Nie miała w czym chodzić do kościoła, ale w czasie sumy modliła się w domu bardzo gorliwie.

Doszedłszy do piętnastego roku życia, poszła Helenka, jak jej starsza siostra „na służbę” najpierw do Aleksandrowa potem do Łodzi. Tu już nie cierpiała głodu, miała za co ładnie się ubrać. Pewnego razu poszła wraz z siostrą na zabawę. W czasie tańca ukazał się jej Chrystus cały w ranach i smutnym głosem do niej przemówił: „Dokąd cię będę cierpiał, jak długo będziesz mnie zwodzić?” Helena była wstrząśnięta. Usiadła na chwilę przy siostrze udając ból głowy, potem zaraz opuściła roztańczoną salę i skierowała się prosto do katedry, która już była otwarta. Padła na kamienną posadzkę i, leżąc krzyżem, błagała Boga o oświecenie, co ma robić. Otrzymała polecenie, żeby jechała do Warszawy i wstąpiła do klasztoru.

Nie zwlekając, wkrótce udała się do stolicy. Obeszła wiele klasztorów, prosząc o przyjęcie, lecz wszędzie jej odmawiano. Wreszcie zrobiły jej nadzieję siostry Matki Bożej Miłosierdzia przy ulicy Żytniej, pouczyły ją jednak, że potrzebna jest wyprawa. Powinna więc jeszcze przez rok popracować i potem przyjechać z wyprawą. Wróciwszy po roku, zaczęła na Żytniej postulat, nowicjat odbyła w Krakowie, przyjmując imię Faustyna. Często zmieniała miejsce, poddając się woli przełożonych.

W Płocku została zatrudniona w sklepie z pieczywem. Gdy pewnego wieczoru wracała zmęczona do swego pokoju, ukazał się jej Chrystus i powierzył jej misję głoszenia Jego miłosierdzia, o której już była mowa.

Był to rok 1931. Posłano ją potem do Wilna, gdzie spotkała się z ks. Michałem Sopocką. Był on profesorem w seminarium duchownym i kapelanem sióstr bernardynek przy kościele św. Michała. Opatrzność sprawiła, że ten święty kapłan został potem kierownikiem duchowym siostry Faustyny. On to postarał się o namalowanie obrazu miłosiernego Zbawiciela.

Siostra Faustyna nadal miewała objawienia, spisała je w kilku zeszytach. W Wilnie poważnie zachorowała na gruźlicę. W nadziei na lepsze warunki leczenia wysłano ją do Krakowa.

Niestety siostra Faustyna do zdrowia już nie wróciła, spełniła swoją misję, Bóg powołał ją do siebie w 33. roku życia. Jej zwłoki spoczywają w kościele sióstr Matki Bożej Miłosierdzia w Krakowie na Łagiewnikach. Dnia 18 kwietnia 1993 r. Kościół zaliczył ją do grona błogosławionych.

Wiązanka: Polecamy w modlitwie Bożemu Miłosierdziu największych grzeszników i sami okazujmy miłosierdzie naszym bliźnim.

15 czerwiec

15. Jezus Miłosierny

W litanii do Najświętszego Serca Pana Jezusa mamy takie wezwanie: „Serce Jezusa, cierpliwe i wielkiego miłosierdzia – zmiłuj się nad nami”.

Bóg posiada wszystkie przymioty w stopniu nieskończonym. Kto zmierzy Jego wszechmoc, mądrość, sprawiedliwość, dobroć?

Jednak spośród wszystkich przymiotów najpiękniejszym, a dla nas najcenniejszym jest Jego dobroć i miłosierdzie. Syn Boży, stawszy się człowiekiem, te przymioty chciał najbardziej wyeksponować.

Bóg jest dobry sam w sobie i okazuje swą dobroć, kochając grzesznych ludzi, znosząc ich cierpliwie, darując wszystko i szukając z miłością tych, którzy zbłądzili, pociągając ich do siebie, czyniąc ich na wieki szczęśliwymi.

Całe życie Jezusa było nieustannym objawieniem miłości i dobroci.

Mówi prorok Izajasz, że Bóg nie ma skłonności do karania. Kiedy Bóg karze człowieka, czyni to w tym celu, aby w przyszłym życiu okazać mu miłosierdzie.

Zbawiciel nasz okazuje nieskończone miłosierdzie, oczekując cierpliwie na pokutę tych, którzy zbłądzili. Ileż razy zdarza się, że człowiek, zauroczony życiem doczesnym, myśli tylko o przyjemnościach tego świata, zapomina o obowiązkach względem swego Stwórcy, brnąc z grzechów w grzechy. Jezus mógłby w każdej chwili odebrać mu życie i ukarać go. Nie czyni jednak tego, czeka w nadziei, że kiedyś wreszcie nawróci się.

„Bóg nie chce śmierci grzesznika, ale, żeby się nawrócił i żył”.

Św. Alfons mówi: „Wydawałoby się, jakoby grzesznicy szli w zawody, żeby Boga jak najwięcej obrazić. A Bóg jakby usiłował jak najwięcej przebaczać i zapraszać do poprawy.”

Św. Augustyn również ciekawie się wypowiada: „Panie, ja przeciw Tobie walczyłem, a Tyś mnie obronił”.

Jezus, oczekując na pokutę grzesznych ludzi, wciąż oddziałuje na nich przez dobre natchnienia, wyrzuty sumienia, przez kazania, dobrą lekturę, a także przez zsyłanie nieszczęścia, choroby, a nawet śmierć najbliższych. Chce Jezus doprowadzić do tego, aby zrozumieli, że kiedyś będzie On ich sędzią.

Ty, o Jezu, jesteś nieskończenie wielki. My jesteśmy robakami ziemi. Dlaczego kochasz nas nawet wtedy, gdy buntujemy się przeciw Tobie? Kim jest człowiek, że tak się o niego troszczysz? Taka jest Twoja dobroć, że każe Ci iść i szukać zgubionej owcy, aby je wziąć na ramiona i zanieść do owczarni zbawienia.

Idź w pokoju

Cała Ewangelia jest jednym hymnem, sławiącym dobroć i miłosierdzie Jezusa. Przypomnijmy sobie jedno wydarzenie.

Pewien faryzeusz zaprosił Chrystusa na obiad. Gdy Jezus wszedł do domu i zajął miejsce za stołem, weszła również znana w mieście ladacznica Maria Magdalena. Przyniosła alabastrowy słoiczek wonnego olejku i, stojąc z tyłu u nóg Jezusa, łzami zaczęła obmywać Jego nogi i osuszać swymi włosami, i namaszczać olejkiem.

Widząc to faryzeusz, pomyślał sobie: „Gdyby ten był prorokiem, wiedziałby kim jest ta kobieta, która Go dotyka”.

Wtedy Jezus, poznawszy jego myśli, zwrócił się do niego: „Szymonie, mam ci coś do powiedzenia”. „Mów, Mistrzu, odpowiedział faryzeusz”.

I Jezus mówił: „Pewien wierzyciel miał dwóch dłużników. Jeden był mu winien pięćset denarów, a drugi pięćdziesiąt. Gdy nie mieli z czego oddać, obydwom dług darował. Który wiec z nich będzie go bardziej miłował?” Szymon odpowiedział: „Sądzę, że ten, któremu więcej darował”. Jezus mu rzekł: „Słusznie osądziłeś”.

Potem zwrócił się Jezus do kobiety i rzekł Szymonowi: „Widzisz tę kobietę? Wszedłem do twego domu, a ty nie dałeś mi wody do nóg. Ona zaś łzami oblała moje stopy i swymi włosami je otarła. Nie dałeś mi pocałunku, a ona odkąd wszedłem, nie przestaje całować nóg moich. Głowy nie namaściłeś mi oliwą, ona zaś olejkiem namaściła mi nogi. Dlatego, powiadam ci, odpuszczone są jej liczne grzechy, ponieważ bardzo umiłowała. A ten, komu mało się odpuszcza, mało miłuje”. Do niej zaś rzekł: „Twoje grzechy są odpuszczone. Twoja wiara cię ocaliła. Idź w pokoju” (Łk 7,36).

Wiązanka: Powtórzę kilka razy w ciągu dnia: Serce Jezusa cierpliwe i wielkiego miłosierdzia – zmiłuj się nad nami.

14 czerwiec

14. Poświęcenie się rodziny Bożemu Sercu, czyli intronizacja

Jakże szczęśliwa była owa rodzina w Betanii, która mogła gościć u siebie Jezusa. Członkowie tej rodziny: Marta, Maria i Łazarz w swoim domu mogli słuchać nauk Jezusa, otrzymywać Jego błogosławieństwo. My nie możemy dostąpić tego szczęścia i zaszczytu, możemy, jednak, zaprosić Jezusa, aby On panował w naszej rodzinie. Dokonujemy tego przez tzw. intronizację.

Do tego aktu należy się starannie przygotować: Trzeba postarać się o piękny, duży obraz Bożego Serca i powiesić go na stałe na odpowiedniej ścianie naszego mieszkania. Pamiętamy bowiem o obietnicy danej siostrze Małgorzacie: „Będę błogosławił te miejsca, gdzie będzie się znajdował i doznawał czci mój obraz”.

Niemniej ważne jest przygotowanie się duchowe: Wszyscy członkowie rodziny powinni w dniu intronizacji przystąpić do Komunii św. Powinni, ale gdyby ktoś nie chciał przystąpić, nie będzie to przeszkodą do dokonania intronizacji.

Młoda rodzina niech na ten dzień zaprosi swoich rodziców i rodzeństwo. Można też zaprosić kapłana, ale niekoniecznie. Na tę uroczystość dobrze by było wybrać jakieś święto lub przynajmniej pierwszy piątek miesiąca.

Sam obrzęd może się odbyć w następujący sposób: Członkowie rodziny klękają, przed odpowiednio przystrojonym obrazem Bożego Serca. Jeżeli obraz nie jest poświęcony, obecny kapłan poświęca go. Formułę poświęcenia się Najświętszemu Sercu Jezusa odczytuje ojciec, jeśli jest nieobecny, matka, nie kapłan. Nie jest też wskazane odczytanie formuły przez wszystkich członków wspólnie. Najlepiej, gdy formułę czyta ojciec jako głowa rodziny, bierze on niejako odpowiedzialność za podjęte zobowiązanie. Jest to też podkreśleniem ojcowskiego autorytetu w rodzinie.

Poświęcenie to można zakończyć jakimś małym przyjęciem, aby się ten dzień lepiej upamiętnił. Oczywiście bez alkoholu. Udział kapłana w tym przyjęciu byłby raczej nie wskazany, jeśli ten jego udział miałby odstręczać biedniejszych, dokonania poświęcenia się rodziny bez przyjęcia.

Zadbać należy, aby ten szczególny dzień nie poszedł szybko w zapomnienie. Należałoby to poświęcenie odnawiać w większe święta, a przynajmniej w rocznicę intronizacji lub w uroczystość Najświętszego Serca Jezusa.

Niektóre rodziny mają taki piękny zwyczaj, że w każdy piątek zapalają świece przed obrazem intronizacji, stawiają świeże kwiaty i odmawiają litanię do Bożego Serca. Klękają przed nim również do modlitwy w trudnych czy decydujących chwilach.

Dobrze jest wypisać u dołu obrazu jakiś akt strzelisty, który można by powtarzać za każdym razem, gdy rodzina przed nim klęka.

Rodzina poświęcona Bożemu Sercu niech nie zapomina, że jej życie powinno być pod każdym względem uporządkowane, powinno być wzorem dla innych.

Przygoda z obrazem

Pewna rodzina bardzo starannie przygotowała się do intronizacji. Wszyscy członkowie rodziny przystąpili tego dnia do Komunii św., ustawili na stoliczku pięknie przystrojony obraz, zaprosili również księdza. Po odczytaniu przez ojca formuły poświecenia, ksiądz powiedział kilka słów o znaczeniu tej uroczystości. W zakończeniu zaznaczył, że obraz Bożego Serca nie powinien pozostawać na prowizorycznym ołtarzyku, ale powinien być powieszony na najładniejszej ścianie mieszkania, tak, aby rzucał się w oczy każdemu wchodzącemu do ich domu. Nie podobało się to córkom i proponowały inne miejsce. Na centralnej ścianie od lat wisiał na mocnym gwoździu obraz św. Anny. Nagle obraz ten przez nikogo nieruszany łagodnie opada na dół i co najdziwniejsze, zamiast spaść wprost na podłogę i roztrzaskać się, spadł na stojącą nieco dalej kanapę zupełnie nieuszkodzony. Wszyscy osłupieli, bo przecież stało się to przeciw prawom natury. Teraz już nikt nie miał wątpliwości, gdzie należy obraz powiesić. Ktoś powiedział: ,,A więc widocznie Jezus uczestniczył w naszej uroczystości i On sam wybrał sobie to miejsce”.

Wiązanka: Jeśli dotąd jeszcze nic dokonaliśmy intronizacji w naszej rodzinie, pomyślmy, kiedy to uczynimy.

13 czerwiec

13. Ćwiczenie dobrej śmierci

Między innymi dał Jezus swoim czcicielom taką obietnicę: „Będę dla nich pewnym ratunkiem w życiu, a zwłaszcza przy śmierci”.

Dobrze umrzeć, to znaczyosiągnąć wieczne zbawienie. To znaczy szczęśliwie dojść do swego ostatecznego celu. Wiemy, że umrzemy na pewno, tylko nie znamy godziny naszej śmierci, nie znamy jaki rodzaj śmierci przygotuje nam Opatrzność.

Ci, którzy przeżywają ostatnią swoją godzinę, pogrążeni są zwykle w wielkich bólach fizycznych, doznają strachu na myśl o unicestwieniu ciała, w ich oczach staje trumna i ciemny dół. Jeszcze większym strachem napawa ich myśl o sądzie Bożym, bo któż jest bez grzechu.

W godzinie śmierci czciciele Bożego Serca będą czerpać otuchę z obietnicy Chrystusa i uświadomią sobie, że Zbawiciel jest przy nich. Jeśli straszyć ich będzie pamięć o grzechach, natychmiast przypomną sobie najmiłosierniejsze Serce Jezusa, któremu przez życie służyli.

Św. Małgorzata Maria Alacoque krótko przed śmiercią powiedziała: „Jak słodko jest umierać, gdy się miało wytrwałe nabożeństwo do Kogoś, kto nas będzie sądził”. Papież Jan XXIII, będąc małym chłopcem, słyszał, jak ktoś w rodzinnym domu cytował te słowa. Zrobiły one na nim takie wrażenie, że nie zapomniał ich do śmierci i od tego czasu stał się czcicielem Bożego Serca.

Do ważniejszych przedsięwzięć, do egzaminów, do zawodów sportowych, do dłuższej podróży zwykliśmy się przygotowywać z dalsza, niczego nie zaniedbując. Tym więcej powinniśmy się przygotowywać do tej największej podróży jaka nas czeka w zaświaty. Szkoda, że ta praktyka „ćwiczenie dobrej śmierci” nie jest ona szeroko znana; praktykowana jest przeważnie w zakonach i w niektórych stowarzyszeniach religijnych.

Z całym przekonaniem i z wielkim powodzeniem stosował ją św. Jan Bosko w swoich zakładach wychowawczych. Niektórzy współcześni mu „pedagogowie” próbowali mu przetłumaczyć, że ta praktyka nie nadaje się dla małych chłopców, dla młodzieży, odbiera im bowiem radość życia. Ks. Bosko nie dał się przekonać, odpowiadał, że najweselszym jest właśnie ten chłopiec, młodzieniec, który ma czyste sumienie i w każdej chwili przygotowany jest na śmierć. I również w naszych czasach we wszystkich domach salezjańskich ta praktyka jest stosowana.

Zobaczmyna czym polega to tzw. ćwiczenie dobrej śmierci:

1. Wybieramy sobie jeden dzień w miesiącu, taki dzień, w którym mamy mniej zajęć, więcej wolnego czasu, i parę godzin przeznaczamy na zastanowienie się nad naszym życiem.

2. Robimy dokładniejszy rachunek sumienia, staramy się wybadać, co najwięcej nie podoba się Bogu w naszymżyciu i co jak najprędzej należałoby zmienić.

3. Odprawiamy spowiedź z taką gorliwością, jakby to była ostatnia nasza spowiedź w życiu i przyjmujemy Komunię św., jakby Wiatyk.

4. Odprawiamy specjalne modlitwy przepisane na ćwiczenie dobrej śmierci, jeśli posiadamy takowe w naszych książeczkach. Odprawiamy wreszcie rozmyślanie na temat rzeczy ostatecznych, posługując się odpowiednią książką.

I to wszystko, jak widzimy nic trudnego. Warto by się tą praktyką zainteresować i zacząć ją praktykować.

Śmierć godna pozazdroszczenia

 Posłuchajmy opowiadania pewnego kapłana. Ciężko zachorował znajomy mi człowiek, czterdziestoletni ojciec rodziny. Prosił mnie, abym go w wolnym czasie odwiedzał. Był czcicielem Bożego Serca, miał w swoim pokoju piękny obraz Najświętszego Serca. Przynosiłem mu kwiaty, które on z radością przyjmował, ale zaraz prosił, aby je zanieść do kościoła, przed ołtarz Bożego Serca. Pewnego razu przyniosłem mu jeden bardzo piękny kwiat i powiedziałem:

– To dla pana.

– Nie, to dla Jezusa, odpowiedział.

– Dla Jezusa są już inne, wyjaśniłem, a ten wyłącznie dla pana, aby czując ten zapach, miał pan trochę ulgi w cierpieniu.

– Nie, ojcze, zaoponował, wyrzekam się także i tej przyjemności, także i ten kwiat niech będzie dla Bożego Serca.

Na trzeci dzień udzieliłem mu namaszczenia olejem świętym, dałem mu Komunię św. jako Wiatyk. Przy jego łóżku klęczała jego matka, żona i czworo dzieci, wszyscy pogrążeni w smutku.

Niespodziewanie chory zaczął płakać. Ktoś go zapytał, dlaczego płacze. „Płacze z powodu wielkiej radości, jaką mam w sercu – odpowiedział. – Jakże jestem szczęśliwy”.

Opuszczać świat, rodzinę i mieć duszę tak pełną szczęścia… Kto mu dał tę radość? Niewątpliwie Najświętsze Serce Jezusa, które czcił z miłością przez całe swoje życie. Wszyscy zgromadzeni u jego łóżka tak zapewne chcieliby umierać.

Wiązanka: Postarajmy się w wolnym czasie odprawić jeden raz ćwiczenie dobrej śmierci. Prawdopodobnie spodoba nam się takie skupienie i będziemy pragnęli odprawiać je więcej razy w przyszłości.

12 czerwiec

12. Godzina „straży honorowej”

Kiedy Jezus Chrystus umierał na krzyżu, otoczony był tłumem ludzi, którzy zionęli ku Niemu wprost szatańską nienawiścią. Żydowscy kapłani, uczeni w Piśmie, faryzeusze wykrzykiwali przed Nim bezczelne bluźnierstwa, dodając do Jego cierpień fizycznych jeszcze cierpienia duchowe. Jezus musiał patrzeć na ich wykrzywione nienawiścią twarze, musiał słuchać wrogich złorzeczeń. Dla zgromadzonych tam Żydów był to dzień triumfu, o którym od dawna marzyli.

Żołnierze rzymscy nie mieli pewnie takiej nienawiści, oni wykonywali tylko powierzone zadanie, a wykonywali nie tylko bez odrobiny współczucia, ale z prawdziwą przyjemnością.

Bolesne pomyśleć, że tak schodził z tego świata i tak był żegnany Ten, który będąc samą miłością, przyszedł na świat, by ludziom niebo otworzyć.

Wśród nienawistnego tłumu, bliżej krzyża stała Matka Jezusa, Jan apostoł i Maria Magdalena. Te trzy osoby, to ta Straż Honorowa, która samą swoją obecnością przynosiła Jezusowi dużą ulgę w cierpieniach.

I dzisiaj wokół nas niemało jest bluźnierców, niemało złoczyńców. Trzeba za nich pokutować, ale na ten temat będziemy rozważać innym razem.

W tej chwili pomyślmy o tych niby dobrych katolikach. Ile czasu poświęcają oni modlitwie, pamięci o Bogu. Przeważnie cały ich kontakt z Bogiem ogranicza się do rannego i wieczornego pacierza, co w sumie trwa około pięć minut. Jeśli to w ogóle czynią, to są z siebie wielce zadowoleni, uważając, że spełnili swój obowiązek. Gdyby im ktoś zarzucił, że to trochę za mało, to by się może oburzyli i powiedzieliby, że Bóg nie ma prawa więcej od nich żądać, bo przecież oni mają całą masę różnych ważnych obowiązków, mnóstwo przeróżnych spraw do załatwienia.

Jeśli zatem ludzie tak mało mają czasu dla Boga, dla swojego największego Dobroczyńcy, czy nie byłoby słuszną rzeczą, aby wśród tej rzeszy nieczasowych znalazła się grupa ludzi, która by w ciągu jednej, wybranej godziny dnia zechciała od czasu do czasu pomyśleć przez moment o Bogu?

Chcemy tu przypomnieć jedno zdanie Jezusa: „Trzeba zawsze się modlić i nigdy nie ustawać”. Zdanie godne zastanowienia. W pierwszej chwili to żądanie może się wydawać nie do wykonania. Ale Jezus nigdy nie wymaga od nas rzeczy niemożliwych. W tym wypadku nie wymaga od nas, abyśmy przez cały dzień mówili pacierze. Życzy sobie, abyśmy Mu ofiarowali nasze prace, i abyśmy w czasie pracy przypominali sobie o Nim z miłością. Bo przecież On o nas myśli nieustannie. Taka jedna wybrana i praktykowana godzina nazywa się właśnie „Godziną Straży Honorowej”.

Co Pan Jezus objawił siostrze Konstancji?

W roku 1863 objawił się Zbawiciel siostrze Konstancji Thielin w klasztorze sióstr wizytek w Bourge we Francji. Pokazał jej wielką tarczę zegarową, podzieloną na dwanaście godzin. W środku tej tarczy widniało przebite Serce, otoczone cierniową koroną. Jezus wyraził życzenie, aby gorliwsi katolicy wybrali sobie jedną godzinę dnia i żeby w tej godzinie, spełniając zwyczajne swoje obowiązki, łączyli się z Bogiem aktami strzelistymi.

Rano narysowała siostra Konstancja taką tarczę na brystolu i zaniosła do przełożonej, wyjaśniając, czemu ma służyć. Przełożona uradowała się tym opowiadaniem i chętnie zgodziła się, aby wszystkie siostry wypisały na tej tarczy swoje imiona. W ten sposób 13 marca 1863 roku zostało zapoczątkowane nowe nabożeństwo do Najświętszego Serca Pana Jezusa pod nazwą: „Godzina Straży Honorowej”, albo, jak się dziś częściej mówi: „Godzina obecności przy Sercu Jezusa”.

Podobną tarczę wysłała siostra Konstancja do Rzymu, aby do Straży Honorowej wpisali się członkowie straży papieskiej. Potem wysłała takie tarcze do wszystkich klasztorów sióstr wizytek. Przy końcu 1863 r. do Straży Honorowej należało już 112 klasztorów sióstr Nawiedzenia.

Dzieło to wkrótce przekroczyło mury zakonne i bardzo szybko rozszerzyło się we Francji, Belgii, w Anglii, we Włoszech i poza Europą. Wpisywali się wielcy i sławni ludzie, tacy jak św. Jan Bosko, kardynał de Ville Court, biskupi i papieże. Pius IX oświadczył, że „być pierwszym członkiem Straży Honorowej uważa sobie za wielki zaszczyt”.

Papież Leon XIII, po zapisaniu się do Straży, wyniósł to stowarzyszenie do godności arcybractwa, nadał mu odpusty, a jego ośrodkiem ustanowił klasztor w Bourge.

Dobrze by było, gdybyśmy się do tego arcybractwa zapisali. Jeśli w naszej parafii, czy przy naszym kościele istnieje już arcybractwo Straży Honorowej, dopiszmy swoje nazwisko. Jeśli nie, sami wybierzmy sobie jakąś godzinę, aby ją przy pracy uświęcić aktami strzelistymi.

Możemy być spokojni, że jeśli jakiegoś dnia zapomnimy o tej godzinie, nie popełnimy najmniejszego grzechu. Warto się na to zdecydować, bo tak uświęcona jedna godzina na pewno będzie miała wpływ na inne godziny i cały dzień będzie lepiej spędzony.

Wiązanka: Zapiszę się do arcybractwa Straży Honorowej, lub sam wybiorę sobie jakąś godzinę, aby w niej więcej o Bogu pamiętać.

11 czerwiec

11. Nabożeństwo do pięciu ran Zbawiciela

Nabożeństwo do Pięciu Ran i Najśw. Krwi Jezusa jest bardzo ściśle złączone z nabożeństwem do Bożego Serca.

W roku 1856 obrał sobie Jezus służebnicę Bożą, Marię Martę Chambon na apostołkę nowego nabożeństwa. Zwrócił się do niej z taką skargą: „Jest to dla mnie bolesne, że nabożeństwo do moich ran uważają ludzie za coś dziwnego. Przez moje święte Rany możecie zyskać wielkie skarby nieba”.

„Tobie powierzam misję zapoznania ludzi z tym nabożeństwem w tych nieszczęsnych czasach, w których żyjesz. Oto moje Rany. Nie odrywaj oczu od tej księgi, a przewyższysz nauką największych mędrców. Modlitwa do moich Ran zawiera wszystko. Ofiaruj je na nowo dla zbawienia świata. Za każdym razem, gdy ofiarujesz mojemu Ojcu niebieskiemu zasługi moich Ran, nabywasz niezmierzone bogactwa. Ofiarować Mu moje Rany, to jakby Mu ofiarować Jego chwałę. Dla moich Ran Ojciec niebieski więcej skłania się do miłosierdzia niż do sprawiedliwości”.

„Judasz zdradził mnie, sprzedając moją Krew. Wy natomiast możecie Ją łatwo odkupić. Jedna kropla mojej Krwi wystarczy na oczyszczenie całego świata, a wy jej nie cenicie… nie znacie jej wartości”.

„Kto jest biedny, niech się zbliży z wiarą i ufnością i niech bierze skarb mojej męki. Droga moich Ran jest bardzo prostą i bardzo łatwą drogą do nieba”.

 „Moje Boskie Rany nawróciły wielu grzeszników, uzdrowiły chorych na ciele i na duszy, zabezpieczyły dobrą śmierć. Nie zazna śmierci dusza, która będzie się zwracać do moich Ran, ponieważ one dają prawdziwe życie”. Skoro Zbawiciel dał nam poznać wielkie znaczenie nabożeństwa do swoich Ran i do swojej Boskiej Krwi, pokochajmy to nabożeństwo. Ofiarujmy Krew Syna Bożego Bogu Ojcu każdego dnia, wiele razy w ciągu dnia, a zwłaszcza w czasie Mszy św., kiedy kapłan podnosi kielich w górę i mówmy Bogu Ojcu: „Boże Ojcze, ofiaruję Ci przenajdroższą Krew Syna Twego Jezusa Chrystusa na zgładzenie moich grzechów, na wybawienie dusz z czyśćca i na potrzeby Kościoła świętego”.

Św. Maria Magdalena dei Pazzi miała zwyczaj ofiarować w ten sposób Boską Krew pięćdziesiąt razy dziennie. Zjawił się jej pewnego dnia Jezus i powiedział: „Nie potrafisz sobie wyobrazić, ilu grzeszników nawróciło się, ile dusz zostało zwolnionych z czyśćca od czasu, kiedy czynisz to ofiarowanie”.

Są jeszcze inne sposoby uczczenia Ran Zbawiciela: Na przykład całowanie krzyża. Albo odmówienie pięć Ojcze nasz co dzień w tej intencji. I jeszcze: O godzinie trzeciej po południu pomyśleć przez chwilę w jakich ranach Chrystus umierał.

Znaki Ran Zbawiciela

Żył w północnych Włoszech młodzieniec wesoły jak żaden inny. Był bardzo lubiany przez młodzież, był niezawodnym prowodyrem w zabawach. Niestety w czasie wojny między dwoma miastami dostał się do niewoli. Po roku wyszedł z więzienia ciężko chory. Samotne godziny spędzone w więzieniu i chorobie zmieniły jego usposobienie. Miał czas pomyśleć o marności światowych zabaw, postanowił odtąd służyć Bogu całym sercem. Przywdział habit zakonny i chodził po wsiach, przypominając ludziom prawdy Boże, zachęcając do zachowywania przykazań.

Przyłączyli się do niego inni młodzieńcy, chodzili z nim, głosząc słowo Boże i oddając się rozmyślaniu męki Pańskiej. W miejscu modlitwy nowy apostoł postawił wielki Krzyż.

Dwa lata przed śmiercią wyszedł na górę Alwernia, aby odprawić czterdziestodniowy post. Jednego dnia w czasie modlitwy zobaczył Serafina, który miał ręce i nogi przebite gwoźdźmi jak Zbawiciel. W tej chwili takie same rany otrzymał ten człowiek na swoich rękach i nogach. Tym człowiekiem był święty Franciszek z Asyżu, pierwszy stygmatyk. Tak nagrodził go Jezus za jego nabożeństwo do świętych ran, które przyniosły nam zbawienie.

Wiązanka: Obierz sobie jakąś praktykę ku czci Zbawiciela. W czasie przeistoczenia ofiaruj Bogu Ojcu Krew Jego Syna.

10 czerwiec

10. Godzina święta

Nikt nigdy w pełni nie zrozumie cierpień, jakich Jezus doświadczył w Ogrodzie Oliwnym. W tej okropnej godzinie widział On wszystkie katusze swojej męki i szczyt nieprawości ludzkiej. Przeżycia te spowodowały takie ciśnienie Serca Jezusa, że Jego ciało oblało się krwawym potem.

Jezus, jako człowiek czuł potrzebę czyjegoś wsparcia. Szukał go u apostołów najbardziej zaufanych: Piotra, Jakuba i Jana, których w tym celu przyprowadził ze sobą do Getsemani. Niestety apostołowie ci, zmęczeni całodziennym wędrowaniem, szybko zasnęli. Jezus obudził ich, mówiąc z wyrzutem: „Nie mogliście jednej godziny czuwać ze mną? Czuwajcie i módlcie się” (Mt 26,40).

Tragedia Getsemani powtarza się jeszcze dzisiaj po dwudziestu wiekach. Jezus, więzień Tabernakulum, w sposób dla nas niezrozumiały, w dalszym ciągu przeżywa smutek z powodu ludzkich grzechów. Dlatego Jezus w trzecim objawieniu zażądał od Małgorzaty, jak już o tym wspominaliśmy, aby każdej nocy z czwartku na piątek, między godziną jedenastą a dwunastą czuwała na modlitwie, prosząc o nawrócenie grzeszników.

Małgorzata chętnie spełniła życzenie Jezusa i wkrótce znalazła naśladowców. Z czasem zaczęto takie nabożeństwa urządzać po kościołach zakonnych i parafialnych. Dla ogółu wiernych ta pora – godzina przed północą – jest trudna i prawie niemożliwa. Powszechnie przyjął się zwyczaj, odprawiania godziny świętej raz w miesiącu wieczorem, we czwartek przed pierwszym piątkiem miesiąca.

Godzinę świętą można sobie również odprawić samemu albo jeszcze lepiej z całą rodziną. W czasie tej godziny towarzyszymy Jezusowi przebywającemu w Tabernakulum, wspominamy Jego opuszczenie i konanie, przepraszamy za zaniedbanie, jakiego doznaje w wielu kościołach, staramy się Mu wynagrodzić grzechy popełniane przez niewierzących i złych chrześcijan.

Możemy się posłużyć specjalnym ku temu podręcznikiem, możemy sobie odczytać parę stronic z Ewangelii, możemy odmówić bolesną cząstkę różańca.

Swojej służebnicy siostrze Menendez powiedział kiedyś Jezus, że godzina święta, to jeden z najlepszych sposobów wynagradzania Mu za grzechy świata.

Siostra Małgorzata napotyka na trudności

Siostra Małgorzata z całą gorliwością spełniała polecenie Boskiego Mistrza. Ale oto skończyła się kadencja matki Soumaise i rządy w klasztorze objęła matka Greyffie. Wkrótce wezwała s. Małgorzatę do siebie i zakazała jej w przyszłości wstawać w nocy na modlitwę. Kiedy po kilku dniach przyszła s. Małgorzata prosić o pozwolenie, usłyszała odpowiedź: ,,Co za dziwactwo, co za fantazja. Siostra naprawdę wierzy, że się jej Zbawiciel ukazał? Nie myśl, że ci pozwolę wstawać w nocy i chodzić po klasztorze dla odprawiania twojej godziny świętej”.

Na drugi dzień, gdy Jezus znowu ukazał się Małgorzacie, ta zmartwiona tłumaczyła się: „Nie spełniłam, Panie, Twojego polecenia, bo nie uzyskałam pozwolenia przełożonej”. Na to Jezus: „Bądź spokojna, nie sprawiłaś mi żadnej przykrości. Byłaś posłuszna, a więc oddałaś mi chwałę. Proś jednak ponownie o to pozwolenie. Powiedz przełożonej, żeby tym razem się zgodziła”.

Nie zgodziła się jednak matka przełożona i powiedziała Małgorzacie: „Wstawanie w nocy jest wykroczeniem przeciw życiu wspólnemu. Nie pozwalam!”

Jezus jednak nie rezygnował. „Powiedz przełożonej, – mówił Jezus – że za odmowę pozwolenia na tę godzinę modlitwy czeka ją kara. Zaczną na klasztor spadać różne nieszczęścia. Prócz tego umrze jedna siostra”.

Rzeczywiście groźba się spełniła, tego miesiąca umarła w klasztorze jedna zakonnica, która spełniała ważną funkcję. Przełożona dłużej się nie sprzeciwiała i pozwoliła siostrze Małgorzacie odprawiać godzinę świętą.

Z opisanego epizodu widać, jak Panu Jezusowi zależy na godzinie nocnej modlitwy.

Wiązanka: Jeśli odprawianie godziny świętej w kościele jest dla ciebie niemożliwe, odprawiaj ją w domu.

9 czerwiec

9. Pierwsze piątki miesiąca

W następnych czytankach omówimy kilka nabożeństw, związanych ze czcią Bożego Serca. Zaczniemy od praktyki pierwszych piątków.

Przypomnijmy sobie słowa Jezusa wypowiedziane do Małgorzaty: ,,W nadmiarze mojego miłosierdzia wszystkim, którzy będą przystępować do Komunii św. przez dziewięć pierwszych piątków miesiąca, udzielę łaski ostatecznej skruchy, tak, że nie umrą w mojej niełasce i bez sakramentów świętych i moje Serce w tej ostatniej godzinie będzie dla nich najpewniejszą ucieczką”.

Siostra Małgorzata Maria, na podstawie innych jeszcze słów Jezusa, dodaje, że te Komunie święte powinny być przyjęte wyraźnie w intencji wynagrodzenia Bogu za grzechy ludzkie.

Dlaczego jednak Komunia św. więcej niż inne dobre uczynki zdolna jest wynagrodzić Bogu za grzechy? Bo jak grzech najbardziej oddala człowieka od Boga, tak Komunia św. najściślej nas z Nim łączy. Dlaczego ma być przyjęta właśnie w piątek? Aby to nasze wynagrodzenie łączyło się w ten sposób z najwyższym wynagrodzeniem, jakie złożył Jezus Chrystus swemu Ojcu w Wielki Piątek.

Oczywiście ma to być Komunia św. godnie przyjęta w stanie łaski uświęcającej. Nie wchodzi tu w grę Komunia świętokradzka, przyjęta w grzechu ciężkim.

Obiecuje Pan Jezus, że tym, którzy będą komunikować przez dziewięć piątków, da w chwili śmierci laski szczególne, by mogli się z Nim pojednać. Jeżeli, jednak, w krytycznej chwili ktoś odmówi przyjęcia tych łask, to chyba, niestety, Bóg nie będzie go zmuszał do przyjęcia, nie będzie łamał jego woli.

I dalej, jeśliby ktoś „wziął Chrystusa za słowo” i powiedział sobie: dobrze, przystąpię do Komunii św. w te piątki, a potem będę sobie żył swobodnie, nie będę się liczył z przykazaniami, bo i tak na łożu śmierci będę mógł pojednać się z Bogiem i zbawić duszę. Czy to nie byłyby kpiny z Boga? Czy dla takich właśnie ludzi wypowiedział Zbawiciel swoją obietnicę?

Dobroć Jezusa

Leżał złożony ciężką chorobą stary profesor, członek loży masońskiej. Ani żona, ani inni krewni nie przestawali mu przypominać, aby przyjął sakramenty święte. On, jednak, był nieugięty. Tymczasem najwidoczniej siły go opuszczały, mógł oddychać tylko za pomocą tlenu z butli. Lekarz powiedział, że prawdopodobnie umrze nazajutrz.

Jedna ze znajomych profesora, praktykująca nabożeństwo do Bożego Serca powzięła myśl ratowania nieszczęśnika. Powiesiła nad jego łóżkiem bardzo piękny obraz Serca Jezusa. Co się później stało, opowie nam sam profesor, posłuchajmy:

„Tej nocy poczułem się bardzo źle, myślałem, że niebawem zakończę życie. Moje oczy wciąż spoglądały na obraz, który wisiał przede mną. W pewnym momencie piękna twarz Chrystusa na obrazie ożywiła się. Jego oczy patrzyły na mnie przenikliwie. Co za spojrzenie! Potem Jezus zwrócił się do mnie z tymi słowami:

– Teraz jeszcze jest czas. Wybieraj: życie, albo śmierć. Zatrwożony odpowiedziałem:

– Nie mógłbyś sam wybrać? Jezus mówił dalej:

– Zatem wybieram: życie”.

Potem obraz powrócił do normalnego stanu.

Na drugi dzień profesor prosił o sakramenty święte i przyjął je ze skruchą. Umarł dopiero za dwa lata, już jako dobry, praktykujący katolik.

W i ą z a n k a: Odmówić dziesiątek różańca o nawrócenie grzeszników.

8 czerwiec

8. Rola cierpienia w naszym życiu

Słowo krzyż w powszechnym użyciu ma dwa znaczenia. Jedno to oczywiście narzędzie męki Zbawiciela naszego. Drugie, to synonim cierpienia. W swojej nieskończonej miłości, owego pamiętnego dnia, wziął Jezus

na swe barki ciężki drewniany krzyż, zaniósł go na szczyt Kalwarii i umarł do niego przybity.

Za swojego ziemskiego życia Jezus powiedział: ,,Kto chce iść za rnną, niech zaprze samego siebie, niech weźmie swój krzyż i niech mnie naśladuje” (Mt 15,24).

Ludzie żyjący jedynie duchem doczesności nie rozumieją mowy Chrystusa. Według nich, życie powinno stale dostarczać człowiekowi coraz nowych przyjemności. Unikają wszystkiego, co wymaga ofiary, poświęcenia. Ci, natomiast, którzy opowiedzieli się za Chrystusem, powinni pojmować życie, jako czas przygotowania do szczęścia wiecznego. Chcąc iść za wskazaniami Chrystusa, musimy iść drogą wyrzeczeń, samozaparcia, musimy, innymi słowy, nieść swój krzyż. Te krzyże bywają różne: choroby, upokorzenia, dokuczliwe ubóstwo, nieporozumienia, rozczarowania, utrata najbliższych…

Dusze początkujące w życiu duchowym, kiedy wszystko idzie po ich myśli są często przekonane, że bardzo kochają Boga, gotowe wołać: „Panie, jakże jesteś dobry, nigdy Cię kochać nie przestanę”. Kiedy jednak przyjdzie próba, doświadczenie, znika gdzieś ta ich miłość i bliskie załamania żalą się: ,,Boże, dlaczego tak mnie traktujesz? Zapomniałeś o mnie? Taka dla mnie nagroda za moje modlitwy?” Nie rozumieją, że tam, gdzie jest krzyż, tam również jest Jezus.

Cierpienie chociaż przykre dla ludzkiej natury, jest jednak bardzo pożyteczne i trzeba je sobie cenić. Odrywa nas od rzeczy ziemskich, przypomina nasze ostateczne przeznaczenie, oczyszcza duszę, pomaga odpokutować popełnione grzechy, pomnaża nagrodę w niebie. Wbrew powszechnemu przekonaniu cierpienie może być nawet źródłem duchowej radości. Doświadczali tego często święci, którzy umieli cierpieć.

Gdy nam ciężko, powinniśmy się więcej modlić. Jezus wie najlepiej kiedy nas nawiedzić cierpieniem, a kiedy od niego uwolnić. Nie doświadcza nas nigdy ponad nasze siły. Gdy dodaje cierpień, dodaje równocześnie siły. Zdajmy się na Jego wolę. On pragnie zawsze tylko naszego dobra. Pamiętajmy też o danej nam obietnicy: „W smutkach będę dla nich pociechą”.

Tu moja Kalwaria

Aniela Salawa urodziła się w Sieprawiu koło Krakowa 9.IX. 1881 r. W rodzinie było jedenaścioro dzieci, niektóre z nich bardzo wcześnie zeszły ze świata. W domu nigdy nie było za dużo chleba. Mając lat szesnaście, za przykładem swej starszej siostry, opuściła Anielka dom i poszła „na służbę” do Krakowa.

Niełatwe jest życie ..służącej”. Aniela stale musiała być gotową znosić kaprysy swoich chlebodawców, upokorzenia, posądzenia. Wszystko to znosiła w duchu pokory, w radosnym oddaniu się Bogu.

Gdy po latach takiej służby zapadła na różne choroby i sił jej do pracy zabrakło, zgłosiła się do szpitala św. Zyty. Wkrótce usunięto ją jednak stamtąd i powiedziano, że jest zdrowa, tylko udaje chorą. Wtedy wynajęła sobie nędzną, zawilgoconą izbę w suterenie. Koleżanki – służące dostarczały jej żywności i pomagały ile mogły.

Bóg doświadczył Anielę bardzo wielu chorobami. Cierpiała na gardło, na gruźlicę płuc, raka żołądka, częściowy paraliż jako skutek stwardnienia rozsianego. Nieraz wiła się zboleści i głośno zawodziła. Koleżanki myślały wtedy, że lada moment nastąpi śmierć. Taki stan trwał jednak cztery lata. Aniela przyjmowała te cierpienia z poddaniem się woli Bożej, nazywała je swoja Kalwarią, ofiarowała je za dusze w czyśćcu.

Ojciec święty Jan Paweł II ogłosił ja błogosławioną w Krakowie 13.08.1991 r.

Wiązanka: Nie marnować cierpień, jakie nas czasem nawiedzają. Wykorzystać je jako próbę zesłaną przez Boga.

7 czerwiec

7. Sfera naszych myśli

Serce Jezusa, które ukazało się Małgorzacie Alacoque, otoczone było cierniową koroną. Nie była to tylko jakaś gałązka krzewu cierniowego wokół głowy Chrystusa. Korona ta podobna była raczej do czapki z cierni, pokrywającej całą Jego głowę. Bezlitośni kaci wtłoczyli ją na głowę Zbawiciela przy pomocy kija. Dziewięć kolców tej korony wbiło się bardzo głęboko w głowę Jezusa. Lekarze twierdzą, że gdyby Chrystus nie umarł z upływu krwi z ran zadanych przez gwoździe, byłby wkrótce umarł z powodu uszkodzenia mózgu kolcami cierniowej korony.

Gdy cała męka Jezusa miała wynagrodzić Bogu Ojcu za grzechy ludzkie w ogóle, to cierpienia zadane cierniową koroną miały być wynagrodzeniem za grzechy popełnione samą myślą. Takie jest przekonanie wielu świętych.

Często ludzie nie przywiązują wielkiej wagi do etyki swoich myśli. Poczuwają się do odpowiedzialności tylko za swoje czyny. To duży błąd, bo każdy czyn ludzki rodzi się w myśli.

Nasze myśli mogą być: dobre, złe lub obojętne.

Zauważmy jednak, że jakaś myśl jest grzeszna tylko wtedy, gdy została dobrowolnie przyjęta. Nie jest więc grzechem zła myśl, wyobrażenie, z którego sobie człowiek w roztargnieniu nie zdaje sprawy i nie wyraża na nią zgody aktem swojej woli.

Złe myśli, choć nie zawsze, to jednak często pochodzą od szatana, który podsuwa człowiekowi myśli prowadzące do grzechu. Szatan, podobnie jak każda istota nie może bezpośrednio oddziaływać na wolę i umysł człowieka. Zna on, jednak, prawa psychiki lepiej niż człowiek, dlatego może na nią umiejętnie wpływać. Nie działa też na psychikę ludzką z taką siłą, by człowiek nie mógł się jej oprzeć, bo wówczas poczytalność człowieka byłaby zniesiona. Szatan dąży do tego, żeby człowiek przyjął zło dobrowolnie. Nie zawsze kusi człowieka sam bezpośrednio, może posługiwać się ludźmi, którzy nawet nie zdając sobie z tego sprawy, stają się niejednokrotnie jego narzędziem.

Człowiek dobrej woli, który chce podobać się Bogu, może nie tylko nigdy nie zgrzeszyć myślą, ale nawet samą pokusę może wykorzystać do dobrego, odnieść zasługę.

Oto np. przypomina się komuś zniewaga, obelga, jakiej doznał niedawno. Natychmiast budzi się zraniona miłość własna, chęć zemsty. Wkrótce, jednak, może nadejść refleksja i człowiek otrząsa się z tych myśli i zwraca do Boga z modlitwą: Panie, jak Ty mi przebaczasz grzechy, tak i ja daruję temu człowiekowi, nie życzę mu niczego złego.

Nachodzi nam pokusa zarozumiałości, próżności, pychy. Uświadomiwszy to sobie odwracamy się od tych myśli i wzbudzamy sobie jakiś akt pokory.

Przychodzi pokusa przeciw wierze. Nie dyskutujemy z nią w tej chwili. W późniejszym czasie możemy sobie coś na ten temat przeczytać, lub z kimś porozmawiać, a na teraz wzbudzamy w sobie akt wiary we wszystko, co Bóg objawił, a Kościół do wierzenia podaje.

Nawiedzi cię pokusa przeciw czystości. Nie trać pokoju, natychmiast odpowiedz jej: nie i staraj się intensywnie zająć inną myślą.

Dużo grzechów popełniają ludzie myślą, więcej niż czynem. Wynagradzajmy za nie Bożemu Sercu. Jeśli nawiedzi nas kiedy ból głowy, uważajmy to za doskonalą okazję wynagrodzenia Bogu za grzechy popełniane przez ludzi myślą właśnie w tym czasie.

Popatrz na mnie, moja córko

W książęcym pałacu w Szwecji dziesięcioletnia Brygida często rozmyślała o męce Zbawiciela. Jednego dnia objawił się jej Jezus ukrzyżowany, cały w ranach, we krwi i powiedział: „Patrz, moja córko, co mi uczynili niewdzięczni ludzie, którzy mną gardzą i mnie nie kochają”. Od tego czasu Brygida jeszcze więcej oddawała się rozmyślaniu o cierpieniach Jezusa. Przestała rozmawiać z ludźmi, pragnęła cierpieć, aby się stać podobną do Zbawiciela, który jakby w nagrodę często się jej ukazywał. Doszła do szczytów świętości. Czcimy ją jako Brygidę Szwecką.

Wiązanka: Powtarzajmy w ciągu dnia dzisiejszego takie westchnienie: Jezu, przez Twoje cierniem ukoronowanie przebacz ludziom grzechy myślą popełniane.

6 czerwiec

6. Bóg oczekuje od nas miłości

Wiele cnót domagał się Jezus od siostry Małgorzaty Marii ale przede wszystkim żądał miłości, w odpowiedzi na Jego miłość. Aby nas do tej wzajemnej miłości pobudzić, przedstawił się Jezus świalu jako gorejące Serce.

Serce w ludzkim organizmie, to centrum życia. Gdy ono bić przestaje, następuje śmierć. Serce, w powszechnym przekonaniu, to źródło uczuć. Powinno bić przede wszystkim dla Boga, najwyższego Dobra. Kiedy pewien uczony w Piśmie zapytał Jezusa, które jest najważniejsze przykazanie, otrzymał odpowiedź: „Będziesz miłował Pana Boga Twego całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem. To jest pierwsze i największe przykazanie. A drugie podobne jest do niego: Będziesz miłował bliźniego swego jak siebie samego. Na tych dwóch przykazaniach opiera się cale Prawo i Prorocy” (Mt 22,36).

Mamy więc kochać Boga ponad wszystko. Więcej niż ojca i matkę. Więcej niż własne dzieci, przyjaciół, ojczyznę, więcej niż wszystkie dobra tego świata.

Miłość Boga nie wyklucza, jednak, innej miłości. Nakazuje Bóg miłość między rodzicami a dziećmi, wzajemną miłość między małżonkami. Żąda miłości względem bliźnich, zwłaszcza względem biednych, będących w potrzebie, nawet względem tych, którzy są do nas wrogo nastawieni.

Niestety w sercu ludzkim łatwo powstają uczucia nieuporządkowane, które bywają niebezpieczne, a niekiedy wręcz grzeszne. Szatan wie, że pod wpływem gorącej miłości serce ludzkie zdolne jest do wspaniałych, wielkich dzieł, jak również do wielkiego zła. Dlatego, gdy chce doprowadzić duszę do zguby, stara się związać ją jakimś uczuciem przekonując ją. że ta miłość jest godziwa, a nawet obowiązkowa. Potem uspokaja, że nie jest wielkim złem, w końcu skołowaną ofiarę doprowadza do grzechu.

Ten tylko doznaje pełnego pokoju i szczęścia, kto swoje uczucia kieruje ku Bogu, a w stworzeniach kocha Stworzyciela. Kiedy Jezus jest panem naszej duszy, znajdujemy pokój, prawdziwą radość. Święci, kochając Boga, znajdują szczęście również wśród kłopotów i przykrości nieuniknionych w tym życiu. Św. Paweł woła: „Pełen jestem pociechy i opływam w radość w każdym ucisku… Któż mnie może odłączyć od miłości Chrystusa?” (2 Kor 7,4).

Do wzmożenia miłości Boga bardzo nam pomaga powtarzanie różnych aktów strzelistych. Do Benigny Konsolaty powiedział Jezus: „Myśl o mnie często. Myśl o mnie stale”.

Od grzesznicy… do świętej

Pewna panna, idąc za podszeptem zmysłów, uwikłała się w grzeszną miłość. Była zgorszeniem dla całej okolicy. Żyła tak przez dziesięć lat.

Aż pewnego dnia otrzymała wiadomość, że jej kochanek poniósł śmierć, zastrzelony niechcąco na polowaniu. Pobiegła na miejsce wypadku i przeżyła wielki wstrząs, widząc zwłoki człowieka, w którym złożyła swoje szczęście.

Wszystko skończone, pomyślała. Wróciwszy do domu poddała analizie całe swoje dotychczasowe życie. Poczuła się grzeszną, nieszczęśliwą, pozbawioną czci. Ożyły wspomnienia z dzieciństwa, kiedy była blisko Boga i cieszyła się pokojem sumienia. Zwróciła się do Jezusa, wyrzekła się grzechu. Chodziła od domu do domu, przepraszając za zgorszenie. Zapisała się do Trzeciego Zakonu św. Franciszka i rozpoczęła życie pokutnicze.

Podobała się Jezusowi pokuta tej córki marnotrawnej, dał jej poznać swoją miłość, darzył ją nawet objawieniami. Dawna grzesznica powiększyła liczbę świętych, jest to święta Małgorzata z Cortony.

Wiązanka: Odmawiać często akty strzeliste w ciągu dnia.

5 czerwiec

5. Czwarte objawienie i obietnice

Czwarte tzw. „wielkie objawienie” miało miejsce w czerwcu 1675 r. w czasie oktawy Bożego Ciała. W kaplicy klasztornej był wystawiony w monstrancji Najświętszy Sakrament. Małgorzata miała tego dnia więcej czasu na modlitwę niż zwykle i czuła wielkie pragnienie kochania Boga. Wtedy zjawi! się jej Jezus i powiedział:

„Patrz, oto Serce, które tak bardzo ukochało ludzi, że niczego nie szczędziło aż do zupełnego wyniszczenia siebie, a w zamian za to od większości ludzi doznaje gorzkiej niewdzięczności, wzgardy, nieuszanowania, lekceważenia, oziębłości i świętokradztw, jakich wyrządzają mi w Najświętszy Sakramencie. Dlatego żądam, aby pierwszy piątek po oktawie Bożego Ciała był odtąd święcony jako osobne święto dla uczczenia mojego Serca. Niech w ten dzień ludzie przyjmują Komunię świętą i czynią zadośćuczynienie za obrazę wyrządzoną mi w tym czasie, w którym jestem wystawiony na ołtarzach. W zamian za to obiecuję ci, że moje Serce otworzy się dla wylania hojnych skarbów dla tych. którzy uczczą Je w ten sposób i oddadzą Mu cześć za innych”.

 Siostra Małgorzata świadoma swojej słabości powiedziała: „Ja nie wiem, co mam zrobić, aby tego dokonać”. Jezus jej odpowiedział: „Zwrócisz się do mojego sługi, ojca Klaudiusza, którego ci poślę, dla dokonania tego mego polecenia”.

Właśnie z początkiem tego roku 1975 przybył do Paray le Monial o. Klaudiusz de la Colombiere i był przełożonym w tamtejszym jezuickim klasztorze. Został potem spowiednikiem i powiernikiem siostry Małgorzaty i bardzo się przyczynił do szerzenia czci Bożego Serca.

Aby nas zachęcić do nowego nabożeństwa, dawał nam Pan Jezus w swoich objawieniach różne obietnice. Nie wypowiedział ich nigdy wszystkich razem w takim zestawieniu, jak je tu przytoczymy, ale dawał je w różnych czasach. Potem czciciele Bożego Serca wypisali je z pism siostry Małgorzaty. Oto one:

1. Udzielę moim czcicielom wszystkich łask potrzebnych w ich stanie.

2. Udzielę pokoju ich rodzinom.

3. Pocieszę ich w smutkach.

4. Będę im ucieczka, zwłaszcza przy śmierci.

5. Będę im błogosławił we wszystkich ich przedsięwzięciach.

6. Grzesznicy znajdą w moim Sercu nieskończony ocean miłosierdzia.

7. Dusze oziębłe staną się gorliwymi.

8. Dusze gorliwe szybko dojdą do doskonałości.

9. Będę błogosławił miejsca, w których będzie wystawiony i czczony obraz mojego Serca.

10. Kapłanom dam siłę wzruszania serc najbardziej zatwardziałych.

11. Imiona tych, którzy będą szerzyć to nabożeństwo, będą wypisane w moim Sercu i nigdy nie zostaną wymazane.

12. W nadmiarze mojego miłosierdzia wszystkim, którzy będą przystępować do Komunii św. w dziewięć pierwszych piątków miesiąca, udzielę łaski ostatecznej skruchy, tak, że nie umrą w mojej niełasce ani bez sakramentów świętych i moje Serce w tej ostatniej godzinie będzie dla nich najpewniejszą ucieczką.

W roku 1882 pewien gorliwy katolik, Amerykanin kazał te obietnice przetłumaczyć na dwieście języków, wydrukował je na pięknych obrazach Bożego Serca i porozsyłał je po wszystkich częściach świata. Do tych obietnic będziemy nawiązywać w dalszych czytankach.

Nie na próżno

Na stacji kolejowej rusza pociąg. Chciał nim jechać jakiś młody ksiądz, biegnie za nim, chcąc wskoczyć w biegu, jednak dal za wygraną – już za wielka szybkość. Zawrócił więc do poczekalni i przygląda się rozkładowi jazdy, szukając, o której godzinie będzie miał następny pociąg.

– Wtem rozlega się krzyk:

– Nieszczęście! Człowiek wypadł z pociągu! Prędko nosze!

Za parę chwil wniesiono do poczekalni na noszach owego człowieka. Zbliża się do niego ksiądz i pyta:

– Katolik? Kiwnięcie głową.

– Wyskoczyłem umyślnie z pociągu… jestem samobójcą.

– Nie, jeszcze nie jesteś zgubiony, żyjesz, dzięki Opatrzności, która mnie tu posiała.

Ludzie się usunęli, odbyła się spowiedź. Kapłan modli się przez chwilę, potem poturbowanego przewożą do szpitala. W pół godziny później umiera. Z listu znalezionego w kieszeni dowiedziano się, że był to P. Cz. W młodości swej odznaczał się wielką pobożnością. Przez parę lat widywano go przystępującego do Komunii św. w pierwsze piątki miesiąca. Zmienił się później, ale Serce Jezusa nie dało mu zginąć na wieki.

Wiązanka: Ofiarować jakieś małe umartwienie za umierających tego dnia.

4 czerwiec

4. Dalsze objawienia w Paray

Wkrótce po pierwszym objawieniu nastąpiło drugie, które miało znaczenie symboliczne. Małgorzata zobaczyła wielkie Serce, wyodrębnione od ciała, postać Chrystusa była zupełnie niewidoczna. Ukazało się to Serce „jakby na jakimś tronie z płomieni, jaśniało silniej niż słońce, a było przeźroczyste jak kryształ. Z boku widniała święta, krwawa rana. Otoczone cierniową koroną, jaśniało zatkniętym na szczycie krzyżem”.

Święta w swym opisie wyjaśnia znaczenie cierni i krzyża, potem dodaje: „Zbawiciel pozwolił mi pojąć, że jedynie gorące pragnienie, by być miłowanym przez ludzi i aby ich dusze ratować od dróg zatracenia skłania Go do objawienia im swego Serca wraz ze wszystkimi skarbami Jego Bożej miłości i miłosierdzia, uświęcenia i zbawienia, które się w nim znajdują. Powiedział, że trzeba je czcić pod tą postacią fizyczną. Dodał, że „to nabożeństwo jest ostatnim wysiłkiem Jego miłości i będzie dla ludzi jedynym ratunkiem w tych ostatnich czasach”. Skarżył się Jezus, że „ma wielkie pragnienie być czczonym przez ludzi w Najświętszym Sakramencie, a nie znajduje prawie nikogo, kto by chciał spełnić to Jego pragnienie”.

Słysząc te słowa, Małgorzata bardzo się zasmuciła i obiecała Jezusowi swoją miłość, aby przynajmniej częściowo wynagrodzić Mu ludzką niewdzięczność.

Trzecie wielkie objawienie miało miejsce prawdopodobnie w pierwszy piątek miesiąca 1674 r. Na ołtarzu był wystawiony Najświętszy Sakrament w monstrancji. Małgorzata klęczała przed nim, pogrążona w modlitwie. W pewnym momencie ukazał się jej Jezus w promieniach chwały z widocznymi pięcioma ranami, które błyszczały jak pięć słońc. Z całego ciała wydobywały się płomienie, a zwłaszcza z Jego piersi, podobnej do gorejącego ogniska. Jezus otwarł swą pierś i wtedy ukazało się Jego Boskie Serce, żywe źródło tych płomieni. Potem powiedział: „Oto Serce, które tak bardzo ukochało ludzi, a w zamian otrzymuje niewdzięczność i wzgardę. Jest to dla mnie większym cierpieniem, niż to, co wycierpiałem w swojej męce. Odpłata, którą mi dają za całe moje pragnienie czynić im dobrze, to odrzucenie mnie i traktowanie mnie z oziębłością. Ty przynajmniej pocieszaj mnie według swej możności”.

W tym momencie z Boskiego Serca buchnął tak silny płomień, iż Małgorzata, bojąc się, że zostanie spalona, prosiła Jezusa, aby miał litość nad nią. On jednak powiedział:

,,Nic się nie bój, tylko uważaj, co powiem: «Przystępuj do Komunii świętej tak często, jak tylko będziesz mogła, zwłaszcza w pierwsze piątki miesiąca. Każdej nocy z czwartku na piątek dam ci odczuć część mojego smutku, który przeżywałem w Ogrodzie Oliwnym. Smutek ten trwał aż do śmierci, a był trudniejszy do zniesienia niż sama śmierć. Aby dotrzymać mi towarzystwa, wstawaj między godziną jedenastą a dwunastą w nocy i trwaj przede mną przez jedną godzinę. A to dla przebłagania gniewu Bożego, prosząc o nawrócenie grzeszników, a także dla złagodzenia do pewnego stopnia tej goryczy, której doświadczyłem w Getsemani, widząc się opuszczonym przez apostołów, którzy nie byli gotowi czuwać ze mną jednej godziny»”

Kiedy skończyło się widzenie, Małgorzata zemdlała. Dwie siostry wyniosły ją z chóru.

Nawrócenie Paschalisa Bertiglio

Turyński dziennik Il popolo nuovo dnia 7 kwietnia 1952 roku wydrukował artykuł o nawróceniu słynnego komunisty Paschalisa Bertiglio. Jego ukochany wnuczek Valter został dotknięty paraliżem dziecięcym i był bliski śmierci. Bertiglio przepadał za nim i o niczym innym w tych dniach nie myślał jak tylko o nim. Oto, co ten stary komunista polecił wydrukować:

„Czułem się fatalnie z powodu choroby mojego wnuka, wcale nie mogłem tamtej nocy zasnąć. Nad ranem błysła mi jedna myśl: Wstać i udać się do pokoju, w którym mieszkała niedawno zmarła moja matka. Tam nad jej łóżkiem wisiał obraz Bożego Serca, jedyny znak wiary, który jeszcze został w moim domu. Po czterdziestu ośmiu latach ukląkłem przed nim i powiedziałem: Jeśli mój wnuczek wyzdrowieje, przyrzekam zmienić życie i więcej nie bluźnić. Mój mały Valter wyzdrowiał, a ja powracam do Boga”.

Po tym uzdrowieniu Bertiglio włożył partyjną legitymację do koperty i wysłał ją na sesję do Astii z następującym wyjaśnieniem: „Resztę mojego życia chcę przeżyć w religii”.

3 czerwiec

3. Objawienia w Paray le Monial

Serce Jezusa zaczęło bić miłością ku nam od pierwszego momentu Wcielenia. Pałało miłością w czasie swego ziemskiego życia. W czasie ostatniej wieczerzy pozwolił Jezus św. Janowi Ewangeliście odczuć bicie swego Serca, kiedy ten położył swoją głowę na Jego piersi. Pierwsi chrześcijanie żyli w wielkiej pobożności i oddaniu się Bogu. Gdy po wiekach ludzie popadli w obojętność, dla pobudzenia ich gorliwości zechciał Jezus ukazać się w ludzkiej postaci niektórym wybrańcom. Ukazywał się zwykle z widocznym zranionym sercem i mówił o swojej miłości. Do łych wybranych dusz należy przede wszystkim Małgorzata Maria Alacoque.

Wkrótce po Bożym Narodzeniu 1673 r. w uroczystość św. Jana Ewangelisty znajdowała się Małgorzata w klasztornym chórze. Była sama, zatopiona w modlitwie przed tabernakulum. Nagle stanął przed nią Jezus. Małgorzata długo wpatrywała się w Jego ludzką postać, dziwiąc się w swej pokorze, że została dopuszczona do takiego szczęścia.

Zbawiciel dał jej poznać nieprzeniknione tajemnice swego Serca, potem rzekł: „Moje Boskie Serce taką miłością płonie ku ludziom, a szczególnie ku tobie, że nie mogę już dłużej utrzymać tych płomieni zamkniętych w mym łonie. Ono pragnie rozlać je za twoim pośrednictwem, pragnie wzbogacić ludzi swoimi skarbami. W nim znajda wszystko, czegokolwiek będzie im potrzeba dla ratowania dusz z przepaści zguby. Ja zaś wybrałem ciebie, która sama z siebie jesteś otchłanią nędzy i nieudolności, aby przez ciebie spełnić moje wielkie plany, ponieważ chcę, aby to było wyłącznie moje dzieło”.

Miewała Małgorzata później inne jeszcze widzenia, ale nawet poza widzeniami czuła stale obecność Jezusa przy sobie. Tak sama ten swój stan opisuje: „Widziałam Go. czułam Go przy sobie, słyszałam Jego głos, a to wszystko wyraźniej, aniżeli przy pomocy zmysłów, bo wszelkie roztargnienie było wykluczone, moja uwaga nie mogła się od Niego oderwać”.

Małgorzata Maria stała się narzędziem, którym posłuży się Jezus do wypełnienia swych wielkich planów.

Gorliwy apostoł Najświętszego Serca Jezusa

Pewien młody, zdolny kapłan w Chile poważnie zachorował na gardło. Gdy w roku 1906 jego ojczyznę nawiedziło straszne trzęsienie ziemi, z całą gorliwością oddał się pomocy ofiarom tej klęski, nie oszczędzając swych sił. Wtedy nabawił się choroby serca, kompletnie zrujnował swoje zdrowie. Uświadomił sobie, że w krótkim czasie będzie musiał odejść z tego świata i zaczął się do tego przygotowywać.

Ale pewnego dnia nawiedziła go uparta myśl: „Jechać do Paray le Monial, do miejsca objawień siostry Małgorzaty i tam właśnie przygotować się na śmierć”.

Przybywszy na miejsce, modlił się z głęboką wiarą przed ołtarzem Najświętszego Serca Jezusa: „Tu, o Jezu, objawiłeś cuda swojej miłości. Daj mi poznać Twoją wolę. Jeśli tak być musi, zgadzam się na rychłą śmierć. Jeśli natomiast chciałbyś mnie uzdrowić, poświęcę cale moje życie głoszeniu czci Twojego Serca”.

W czasie tej modlitwy poczuł w swoim ciele jakiś silny wstrząs, jakby przepływ prądu elektrycznego. I w tym momencie ustał ucisk w płucach, ból gardła i serca, ustąpiła gorączka. Poczuł się całkiem zdrowy i zrozumiał, że Jezus istotnie chce mu powierzyć specjalną misję.

Z Paray udaje się wprost do Rzymu, do papieża Piusa X, aby go prosić o błogosławieństwo na pracę, którą Zbawicielowi obiecał. Z otrzymanym błogosławieństwem wraca do Chile i tu rozpoczyna swoje apostolstwo, którego nie zaprzestanie do śmierci. Jeździ po całym prawie świecie, głosząc misje, konferencje, poświęcając rodziny Bożemu Sercu, zapalając swych słuchaczy miłością Bożą. Pod koniec życia pisze książki. Najpiękniejsza jego książka pt. Jezus Król miłościdoczekała się w języku polskim kilku wydań. Wielu Polaków zna nazwisko tego kapłana, to sławny ojciec Mateo Crawley.

Wiązanka: Powiesić na ścianie swojego mieszkania obraz Bożego Serca, ozdobić go kwiatami i często na niego spoglądać.

2 czerwiec

2. Głos papieży

Kościołowi bardzo zależy, aby się wierni przekonali, że nabożeństwo do Najświętszego Serca Jezusa to nie jakaś forma pobożności, jedna z wielu do wyboru wiernych według różnych ich gustów, ale to obok Eucharystii najważniejsze nabożeństwo i szczytowa forma pobożności, bo jej przedmiotem jest miłość Boża. Każdy katolik powinien się nią odznaczać. Głosili ją najwięksi święci, zwłaszcza święci ostatnich czasów. Autorytatywnie wypowiadali się o niej ostatni papieże.

Papież Pius XII w swojej encyklice Haurietis aquas pisze m.in.: „Kult Bożego Serca należycie pogłębiony i wiernie praktykowany doprowadzi niechybnie każdą duszę do pełnego słodyczy poznania miłości Chrystusa, która stanowi istotę i treść życia chrześcijańskiego…

…Kult Najświętszego Serca Jezusowego trzeba uznać za najdoskonalszy w praktyce akt wyznania wiary chrześcijańskiej. Religia chrześcijańska jest bowiem religią Jezusa i zasadza się całkowicie na Jego pośrednictwie między Bogiem a ludźmi, tak, że nie można się zbliżyć do Boga, jak tylko przez Serce Chrystusa, który powiedział: «Ja jestem Droga, Prawda i Życie. Nikt nie może przyjść do Ojca, jak tylko przeze mnie»„.

„… Kult Bożego Serca – mówi dalej Ojciec święty – jest ze swej istoty kultem miłości, którą Bóg nas ukochał przez Jezusa, a dla nas samych stanowi on równocześnie okazję do praktykowania miłości względem Boga i bliźnich. Innymi słowy: kult Serca Jezusowego jest kultem miłości, jaką Bóg żywi względem nas, miłości, którą należy uwielbiać i naśladować, i za którą trzeba ustawicznie dziękować…”.

 „Nie wahamy się stwierdzić, że kult Najświętszego Serca Jezusowego stanowi najskuteczniejszą szkołę tej miłości, na której powinno się wspierać Królestwo Boże w duszach poszczególnych ludzi, w rodzinach i narodach”. – Niech wystarczy tych kilka cytatów z obszernej encykliki Piusa XII.

Papież Paweł VI napisał encyklikę: Investigabiles divitias Christi, w której przygotowywał Kościół do godnych obchodów dwusetnej rocznicy ustanowienia liturgicznego święta ku czci Najświętszego Serca Jezusa, przypadającą 1965 r. 6 lutego. Pisze w niej, co następuje: „Jest rzeczą istotną, aby kult Najświętszego Serca Jezusowego rozwijał się z każdym dniem coraz bardziej i był przez wszystkich należycie doceniony. Jest to bowiem znakomita i wypróbowana forma pobożności, która w naszych czasach, szczególnie gdy się uwzględni zalecenia Soboru Watykańskiego II, stanowi najbardziej odpowiedni sposób uczczenia Chrystusa, «Króla i Centrum wszystkich serc»„.

Papież Jan XXIII nie napisał żadnej encykliki na temat Bożego Serca, ale jeszcze w dzieciństwie ofiarowany Bożemu Sercu, co roku to ofiarowanie się odnawiał i mówił o Bożym Sercu przy każdej okazji.

Jan Paweł II w środowych spotkaniach w r. 1986 objaśnił wszystkie wezwania litanii do Bożego Serca.

O żadnym innym nabożeństwie z takim zaangażowaniem i z taką miłością nie wyrażali się papieże. Nie bądźmy na głos naszych pasterzy obojętni. Niech Najświętsze Serce Jezusa będzie naszym umiłowaniem.

Małgorzata Maria Alacoque

Małgorzata urodziła się w roku 1647 w Lautecourd we Francji. Jej ojciec był notariuszem i posiadał spory majątek. Małgorzata miała sześcioro rodzeństwa, była dzieckiem bardzo wesołym, zdolnym oraz niezwykle pobożnym. Miała wstręt do dziecięcych zabaw, natomiast mogła godzinami modlić się w ukryciu. Pewnej niedzieli, w czasie Mszy św. powiedziała na głos: „Boże mój, poświęcam Ci moją czystość, ślubuję Ci moje dziewictwo”. Z pewnością nie rozumiała wtedy znaczenia tych słów.

Gdy umarł jej ojciec, jej dobra, ale trochę nieporadna matka oddała cały majątek w zarząd swym dwom ciotkom, które zaczęły Małgorzatę bardzo źle traktować. Wtedy po raz pierwszy ukazał się jej Jezus, cały w ranach i powiedział jej, że te cierpienia są konieczne, aby upodobniła się do Niego. Przestała płakać i odtąd nie tylko ochotnie znosiła szykany ze strony swych ciotek, ale sama szukała umartwień i sposobności dobrych uczynków.

Od dzieciństwa chciała być zakonnicą. Gdy jednak doszła do lat osiemnastu, matka i wszyscy krewni zaczęli natarczywie na nią nalegać, aby szybko wyszła za mąż, zgłaszających się po jej rękę nie brakowało. Skołowana Małgorzata już miała poddać się presji i zdecydować na małżeństwo. Wówczas znowu objawił się jej Jezus w czasie Komunii św. i powiedział: „Jeśli będziesz mi wierną, ja dotrzymam tobie wierności, nauczę cię mnie samego i objawię się tobie”.

Natychmiast stanowczo oświadczyła krewnym, że wstępuje do klasztoru i nie chce więcej słyszeć o małżeństwie. Istotnie nalegania ustały, Małgorzata zrealizowała swe postanowienie, wstąpiła do zakonu sióstr wizytek w Paray le Monial. 6 listopada 1672 r. złożyła pierwsze śluby zakonne.

1 czerwiec

1. Nasz Zbawiciel ponad wszystko

Rozpoczynamy dziś miesiąc czerwiec, poświęcony czci Boskiego Serca.

Zastanawiając się nad ludzką naturą, nad pragnieniami człowieka, spostrzegamy, że wszyscy ludzie chcą być kochani. Nawet znani z okrucieństwa tyrani liczyli na miłość poddanych, których ciemiężyli. Miłości pragnęli nawet tacy, po których nie spodziewalibyśmy się, że są zdolni do jakichś uczuć. Rodzice mają wszelkie prawa do miłości swych dzieci. A jak się czują ci rodzice, którzy pewnego dnia zauważają, że ich dorastające dzieci nie kochają ich? Tracą wówczas chęć do życia, uważają się za przegranych. Dzieci upośledzone w zakładach wychowawczych żalą się, że inne dzieci nie kochają ich. A czy nam nie zależy na życzliwości – miłości naszych najbliższych, przyjaciół, sąsiadów? Jest nam obojętne czy nas kochają, są obojętni lub nas nienawidzą?

Na wieczornych czerwcowych nabożeństwach przypomnimy sobie miłość najdoskonalszą. Boską miłość naszego Zbawiciela. Ileż razy mówił On o swojej ku nam miłości. Czy te Jego słowa docierają do nas? Choćby na ziemi nikt nas nie kochał, wszyscy ludzie okazywaliby nam obojętność, to jednak świadomość, że On nas kocha i pragnie naszej miłości będzie dla nas kojącym balsamem, nie pozwoli popaść w depresję.

Wierni nie zawsze zauważają hierarchię między nabożeństwami urządzanymi w kościele. Bardzo sobie cenią nabożeństwo ku czci św. Antoniego, św. Teresy. W maju przychodzą na nabożeństwa tłumnie, bardzo chętnie, przystępują do Komunii św., spełniają jeszcze inne dobre uczynki. Wszystko to jest dobre, ponieważ Matka Boża godna jest tej czci.

Natomiast miesiąc czerwiec, poświęcony Najświętszemu Sercu Jezusa mniej ma zwolenników. Jedni wcale o nim nie myślą, inni uczęszczają na nabożeństwa, ale bez większego przekonania. Jest to jakieś duże nieporozumienie, ponieważ nabożeństwo do Bożego Serca jest najważniejszym nabożeństwem. Miesiąc maj powinniśmy uważać za przygotowanie do nabożeństw czerwcowych. Maryja jest oczywiście najwspanialszym stworzeniem Bożym. Ale Jezus Chrystus to Stworzyciel świata i ludzi. Jeśli chcielibyśmy Maryję nazwać rzeką niosącą łaski Boże, to Jezus jest nieskończonym oceanem wszelkiego dobra. Wypada więc, abyśmy zapragnęli uświęcić ten miesiąc Serca Jezusa gorliwym uczęszczaniem na wieczorne nabożeństwa. Jezus czeka na nas, na naszą miłość, chce nas obdarzyć swoimi łaskami.

Pierwsi czciciele Bożego Serca

W pierwszych dziesięciu wiekach chrześcijaństwa kult Bożego Serca nie był znany. Chrześcijanie w pierwszym tysiącleciu pochłonięci byli rozważaniem męki Pańskiej. Dopiero w wieku jedenastym i w następnych niektórzy święci zwracają się z gorącą miłością ku Bożemu Sercu i otrzymują objawienia. Należą do nich święty Bonawentura, św. Ludgarda, św. Mechtylda, św. Gertruda i inni. Zostawione przez nich pisma świadczą o ich umiłowaniu tego nabożeństwa.

Podobną miłość do Najświętszego Serca żywił nasz rodak ojciec Kasper Drużbicki. Urodził się w r. 1590 w Drużbicach koło Piotrkowa Tryb. Wcześnie wstąpił do jezuitów. Pełnił w zakonie różne odpowiedzialne funkcje, dwukrotnie sprawował urząd prowincjała. Napisał wiek cennych książek teologicznych, ale ze wszystkich najważniejsza, to mała książeczka napisana w języku łacińskim pt. Serce Jezusa celem serc naszych. Jest to zbiór modlitw do Bożego Serca. Zacytujmy niektóre z nich.

„Bądź pozdrowione Serce naszego Pana Jezusa Chrystusa, pełne potęgi Ojca, mądrości Słowa, miłości Ducha Świętego. Ty jesteś błogosławione ponad wszystkie serca, Tyś miłością ku nam zranione i uśmiercone. Ty jesteś godne miłości ponad wszystko. Bądź pozdrowione Serce Pana naszego, królewski tronie Słowa Przedwiecznego rozkoszy Boga Ojca i Ducha Świętego. Ofiaruję Ci się całkowicie, pragnę okazać Ci moją miłość i uwielbienie”.

„Podziwiaj, duszo moja, Serce Jezusa jako słońce na Twoim niebie. Gdziekolwiek to słońce swe promienie rzuci, nikt się nie ukryje przed Jego ciepłem, przed Jego blaskiem i światłem. Dlatego powiedział Jezus: «Ja jestem światłością świata». Ale mógł także powiedzieć: «Ja jestem światłością nieba». Wytężajcie oczy pisklęta orłów dzieci Kościoła, patrzcie w to słońce otwartymi oczyma, chłońcie jego promienie”.

Podobnymi poetyckimi modlitwami, a także rozmyślaniami i litaniami wypełniona jest cała ta książeczka. Doczekała się wielu wydań w języku łacińskim i jednego w języku polskim.

Ojciec Kasper Drużbicki umarł w r. 1662, gdy żyła już we Francji sławna później Małgorzata Maria Alacoque.

Wiązanka: Postaram się co dzień uczestniczyć w nabożeństwach czerwcowych i jeszcze kogoś do nich zachęcić.